Z archiwum Ziemi Dębickiej – „Cud z Królówki”

Moje lata dzieciństwa i wczesnej młodości przypadły na schyłkowy okres socjalistycznej Polski. W latach 80-tych byłem uczniem szkoły podstawowej, komuna trzymała się całkiem mocno, zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego i spacyfikowaniu Solidarności. Kilka miesięcy po jego ogłoszeniu wydarzyła się rzecz niezwykła. W miejscowości Królówka nieopodal Bochni na przydrożnym krzyżu wyrosła huba. Nie był to jednak zwyczajny grzyb, jaki pospolicie można spotkać na przydrożnym drzewie, ale grzyb którego kształt przypominał twarz Chrystusa. Wyraźnie widać było zarysowane usta, włosy, kształt nosa. Ludzie uznali to za cud. Fotografie przedstawiające cudowne zjawisko sprzedawane były z rąk do rąk jak świeże bułeczki. Wieść o tym wydarzeniu lotem błyskawicy obiegła Polskę południową a chcących zobaczyć cud na własne oczy były tysiące. Dębica pod tym względem nie była wyjątkiem. Była tylko jedna przeszkoda. Jednym z rygorów jaki wprowadzał stan wojenny był zakaz opuszczania miejscowości w której się zamieszkiwało. Aby legalnie opuścić Dębicę i udać się w okolice Bochni potrzebna była przepustka. Tą mógł wydać jedynie naczelnik miasta. Jeżeli zechciał. Aby dostać się przed oblicze naczelnika trzeba było odstać parę godzin w gigantycznej kolejce. Budynek Urzędu Miasta mieścił się przy ulicy Batorego, tam gdzie dziś ma swoją siedzibę Urząd Gminy Dębica. Budynek tak wtedy jak i dziś był średnio przystosowany do obsługiwania tłumu petentów a w tym właśnie okresie setki ludzi chciało otrzymać przepustkę. Któregoś dnia i ja wybrałem się z mamą po przepustkę. Oczywiście trudno było wierzyć, że otrzyma się ją mówiąc, że chce się wyjechać zobaczyć krzyż w grzybem w kształcie głowy Chrystusa. W kolejce w której stanęliśmy razem rodzicami o godzinie 7.00 było już kilkadziesiąt osób. Większość z nich chciała przepustkę właśnie do Królówki. Nigdy nie przypuszczałem, że aż taka fantazja drzemie w narodzie – historie które wymyślano aby uzyskać wymarzony papier były przeróżne. Ale często nadaremno. Największe szanse mieli ci, którzy posiadali urzędowe papiery – np. zaproszenie na ślub poświadczone w stosownym urzędzie lub zaświadczenie o tym, że ktoś bliski leży w szpitalu np. w Krakowie. Średnio co trzecia osoba odchodziła z kwitkiem. Nie wiem jakim cudem, ale po kilku godzinach oczekiwania mojej mamie udało się taką przepustkę uzyskać. (Ja nie wytrzymałem trudów kolejki i po paru godzinach wróciłem do domu). Na urzędowym druku było określone kiedy i dokąd można było się udać. Droga do Królówki była otwarta !

Z racji tego, że w podróż miało nas jechać 4 osoby podróż zaplanowano samochodem. Pociągi w tym czasie co prawda kursowały regularnie i bilety były bardzo tanie, ale połączenia Bochni z Królówką były bardziej niż skromne stąd decyzja o wyprawie „maluszkiem”. Był tylko problem z benzyną. W tym czasie prawie wszystko było reglamentowane , a benzyna przede wszystkim. Miesięczny przydział na „malucha” wynosił 12 lub 16 litrów, trudno więc było marzyć o „taaakiej” podróży. Od czegóż jednak była tradycyjna polska zapobiegliwość. Po kilku dniach udało się zdobyć kartki na kilkanaście kolejnych litrów paliwa, które pozwoliłyby zatankować „maluszka” do pełna i mieć jeszcze co nieco na zapas. Pozostało jeszcze „wyczaić” kiedy będzie dostawa paliwa. W tym czasie w Dębicy były tylko dwie stacje benzynowe – ta przy ulicy Rzeszowskiej (dziś należąca do stacji PKN Orlen) i w Latoszynie. Paliwo dostarczano nieregularnie. Nigdy nie było wiadomo kiedy akurat będzie benzyna, a gdy już się pojawiła, wieści o tym przekazywano sobie z ust do ust a przed stacjami błyskawicznie ustawiały się gigantyczne kolejki. Aż trudno dziś uwierzyć, że działo się to w czasie gdy nie było telefonów komórkowych. Któregoś dnia, tuż przed planowanym wyjazdem doszła do nas wieść, że w Latoszynie właśnie jest paliwo. W ciągu paru minut tato „odpalił” malucha i pojechał zatankować. I wtedy nastąpiła katastrofa. Jak wynika z relacji ojca na wysokości Kaprysu został zatrzymany przez patrol milicji. Zażądali dokumentów. Ojciec podał im dowód rejestracyjny i prawo jazdy. Pech chciał, że w tych dokumentach znajdowały się kartki na paliwo. Te legalne „na malucha” i te „załatwiane”. Milicjanci dosyć szybko sprawdzili dokumenty, a gdy oddali ojcu dokumenty kartek na benzynę w nich już nie było. W taki oto sposób nasz wyjazd do Królówki nie doszedł do skutku, zresztą kilka dni później grzyb z krzyża został usunięty. Ponoć zrobili to funkcjonariusze SB na prośbę lokalnych władz, którzy nie mogli opanować napływającej fali ludzi pragnących zobaczyć cud.

To jedno ze wspomnień jakie do dziś kołacze mi się w pamięci z tamtych czasów Dębicy z czasów PRL. Czemu akurat to ? Bo do dziś na myśl o tej historii wzbiera we mnie złość, że wtedy władza mogła z tobą zrobić prawie wszystko, bez żadnych konsekwencji. Chcę wierzyć, że dziś mimo wszystko jest inaczej.

Podziel się z innymi

Shares
Previous slide
Next slide

Więcej informacji...

My i nasi partnerzy uzyskujemy dostęp i przechowujemy informacje na urządzeniu oraz przetwarzamy dane osobowe, takie jak unikalne identyfikatory i standardowe informacje wysyłane przez urządzenie czy dane przeglądania w celu wyboru oraz tworzenia profilu spersonalizowanych treści i reklam, pomiaru wydajności treści i reklam, a także rozwijania i ulepszania produktów. Za zgodą użytkownika my i nasi partnerzy możemy korzystać z precyzyjnych danych geolokalizacyjnych oraz identyfikację poprzez skanowanie urządzeń.

Kliknięcie w przycisk poniżej pozwala na wyrażenie zgody na przetwarzanie danych przez nas i naszych partnerów, zgodnie z opisem powyżej. Możesz również uzyskać dostęp do bardziej szczegółowych informacji i zmienić swoje preferencje zanim wyrazisz zgodę lub odmówisz jej wyrażenia. Niektóre rodzaje przetwarzania danych nie wymagają zgody użytkownika, ale masz prawo sprzeciwić się takiemu przetwarzaniu. Preferencje nie będą miały zastosowania do innych witryn posiadających zgodę globalną lub serwisową.