Długo mnie tu nie było. Między innymi przez to, że chemia dawała mocno o sobie znać. Ale 13 maja..moja (mam nadzieję) ostatnia chemia – nigdy nie zapomnę tego dnia. Nawet jeśli rak wróci, to nie zapomnę tamtej chwili, gdy wyszłam głównymi drzwiami Centrum Onkologii w stolicy, wzięłam głęboki oddech, popatrzyłam w niebo i pomyślałam „Przegrałeś!”. Nawet nie mam słów, aby opisać, jak się wtedy czułam fizycznie. Byłam cała czerwona, miałam wypieki na twarzy, uderzenia zimna i gorąca, moja twarz wyglądała jak napompowany balon od litrów kroplówek. Chciało mi się wymiotować na myśl o jedzeniu, nie mogłam przełknąć kropli wody. Ledwo trzymałam się na nogach. Czułam, że moje żyły były popalone. Ręce bolały niemiłosiernie. Gdyby ktoś wtedy ich lekko dotknął, jąknęłabym z bólu. Ale to wszystko było niczym tamtego dnia. Byłam wyczerpana, płakałam z powodu bezsilności i objawów po chemii, ale mimo wszystko czułam w sobie wolność. Nie umiem opisać tego uczucia, ponieważ kiedy człowiek chory na raka dowiaduje się o tym, że jest już zdrowy, boi się radości z tego powodu. Boi się, ponieważ wie, że może się cieszyć zdrowiem kilka lat, kilka miesięcy, lub kilka tygodni. On może wrócić w każdej chwili, niespodziewanie, niszcząc wszystkie plany i nadzieje. Mimo wszystko nie chcę o tym myśleć. Poczułam wolność i spokój, że to już koniec. Schowałam swój miecz, poczułam nad nim przewagę. Przyjechałam do domu i zaczęło się piekło, które jednak minęło po kilkunastu dniach. Byłam gotowa znieść wszystko z nadzieją, że to może być naprawdę ostatnia chemioterapia. Wiele osób pewnie myśli, że to już koniec. Człowiek wraca do zdrowia i wszystko jest już dobrze. Wcale tak nie jest. Prawdziwa walka zaczyna się dopiero teraz. Jest to walka ze samym sobą. Wszystko jest inne, życie całkowicie się zmienia, a do tego życia trzeba się dostosować. Ciężko jest wrócić do świata, gdy spędziło się w czterech ścianach ponad pół roku. Powrót do normalności jest trudny, jednak mimo wszystko niesie za sobą pewną satysfakcję i nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Rehabilitacja jest bardzo trudna. Nie tylko ze względu na duży ból, bo nie ukrywam, zdarza mi się płakać z bólu, są dni, kiedy nie pomagają tabletki silniejsze od morfiny, jednak ciężko jest zaakceptować też fakt, że wszystkiego trzeba uczyć się od nowa. Robię już duże postępy, radzę sobie z wieloma rzeczami, ale mimo wszystko jest bardzo ciężko. Smutno mi czasami, że nie mogę iść na długi spacer, bo wiem, że po kilkunastu krokach bym zemdlała. Tak.. właśnie tak osłabia człowieka chemioterapia, choć to sprawa indywidualna, tak sądzę. Trudno jest przejeżdżać koło miejsc, które niosą za sobą miliony wspomnieć. Czasami, jadąc autem, muszę odwrócić głowę w stronę okna z zaszklonymi oczami, bo akurat leci moja ulubiona piosenka, do której tańczyłam z chłopakiem ubiegłego lata. Wtedy ma się uczucie, jakby serce rozpadało się na milion kawałków. Staram się jednak myśleć, że to wróci, potrzeba tylko czasu i cierpliwości. Kiedyś koleżanka przesłała mi wspaniały cytat z książki, który daje mi dużo nadziei:
„Wiem, jak wyglądają moje złe dni, ale ich nie rozpamiętuję. Nawet nie chcę o nich myśleć. Skupiam się na tym, co jest dobre. Każdy piękny dzień traktuję jak coś nadzwyczajnego. Nie jak coś, co mi się należy. Nie. Traktuję go jak nagrodę od życia. Piękne chwile kolekcjonuję i starannie układam w swojej głowie. Chcę o nich pamiętać, zawsze. W szczególności wtedy, kiedy jest bardzo źle. Właśnie w takich sytuacjach wyciągam klaser pięknych wspomnień, oglądam, dotykam, próbuję poczuć tamten zapach i usłyszeć dźwięki, które wprawiły mnie w zachwyt. Mówię sobie wtedy – Pamiętasz tamten czerwcowy wschód słońca? Jeszcze będą takie piękne wschody. Zobaczysz. Będą ich tysiące.” ❤️
Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę miliony pięknych wschodów i zachodów. Marzę, aby pojechać nad morze i zobaczyć zachód słońca. Mam tyle marzeń. Małych i dużych.. Kto wie, może uda się je wszystkie spełnić. Jest jeszcze tyle miejsc do zobaczenia. Mimo wszystko trzeba żyć nadzieją i z uśmiechem do przodu. Ale nie mogę powiedzieć, że jest to łatwe. W ciągu kilku dni dowiedziałam się wielu smutnych rzeczy. Jedną z nich jest śmierć kilku osób, z którymi leżałam na chemii. Pamiętam jeszcze te dni, kiedy rozmawiałyśmy, a teraz? Świadomość, że nie ma tej osoby sprawia, że mam na plecach ciarki. Nie tylko mi smutno, ale też dociera do mnie fakt, że w każdej chwili na miejscu tej osoby mogę być ja. Nie chcę o tym myśleć. Muszę mieć na uwadze, że moje życie jest teraz bardzo kruche i niepewne, jednak każdy dzień wykorzystuję najlepiej jak potrafię i cieszę się tym, co jest teraz. Nowotwór wiele zmienia w życiu człowieka. Dawne problemy stają się niczym. Właściwie kiedy przypominam sobie tamtą Natalię, która zamartwiała się tyloma rzeczami, mam ochotę ją dorwać i nią potrząsnąć. A właściwie ktoś to już za mnie zrobił.. Rak. Potrząsnął mną tak mocno, że już nigdy nie wrócę do dawnego myślenia. To była dla mnie prawdziwa batalia. Która wcale się nie skończyła, jednak mam nadzieję, że najgorsze już za mną. Wyciągnęłam z tego wiele lekcji. To właśnie dzięki chorobie zobaczyłam tych najmniejszych, najsłabszych, którzy potrzebują pomocy. Wiele razy mimo złego samopoczucia, leżąc na oddziale, miałam okazję podać komuś słabszemu rękę, pocieszyć go. Widziałam tam już wszystko. Płacz, krzyk, ból, śmierć. Widziałam wiele smutnych i przerażających rzeczy. Mało kto się tam uśmiecha. Tam w każdym kącie pachnie cierpieniem. Ot, taka metafora. Nie chcę tam już nigdy wracać, a jednak zawsze będzie to już drugi dom. Kontrole, badania, zresztą kto wie. Będzie, co ma być. Rak jest okrutnym i brutalnym nauczycielem życia. Jednak da się z nim wygrać. Jest bezsilny, kiedy człowiek postanawia sobie, że wyzdrowieje. Dlatego też ze mną przegrał 🙂 Choć wiem, że może jeszcze zachcieć nie jednej rundy, to mam nadzieję, że da sobie spokój. Życie stało się inne, a jednak piękne. Powietrze pachnie inaczej, zwykłe niebo sprawia, że się uśmiecham. Kocham teraz siedzieć na balkonie i słuchać ptaków. Czasami do szczęścia potrzeba niewiele. Najmniejsze rzeczy wywołują teraz uśmiech. A mówią, że najszczerzej śmieją się te oczy, które najwięcej przepłakały 🙂 Życie nigdy nie będzie już proste, ale wiem, że to w dużej mierze zależy ode mnie, czy będzie piękne. Bo to ja będę tworzyć swój własny świat. Kończąc ten wpis podzielę się moim ulubionym cytatem z książki:
„Czasami brakuje mi wiary, że moja walka ma sens. Przestaję być odważna, opadam z sił. Zupełnie nie wiem, co mam zrobić. Nie umiem znaleźć drogowskazów, które pokażą mi, jaką drogą mam podążać. Ale trzyma mnie tu mnóstwo powodów, dla których wiem, że warto żyć. Kolor błękitnego nieba, zapach wiosennego powietrza, kawa z rana, uśmiech mojego psa i kilka ciepłych słów. I Twoje dłonie trzymają mnie mocno. A ja nie umiem ich puścić, tak po prostu odchodząc. I już nawet nie wiem co jest trudniejsze, czy życie, czy śmierć. Ale wiem, co jest najważniejsze – miłość.”
I to właśnie ona sprawia, że żyje się łatwiej. Nie tylko miłość dwojga osób, ale miłość do innych. Kiedy człowiek jest w stanie wybaczyć drugiej osobie, która mocno skrzywdziła, otula go jakiś spokój. Choć to wcale nie łatwe. Jednak warto. Bo życie jest zbyt piękne, by tracić czas na żal. Dziękuję każdemu, kto wierzył we mnie w tym trudnym dla mnie czasie. Za każdą pomoc, gest, ciepłe słowa. Mam nadzieję, że teraz to ja będę mogła pomóc innym 🙂 Warto pomagać, ponieważ dobro wraca. Zawsze.. ❤️