Byłem więźniem obozu w Pustkowie – opowieść Leona Mazura

„Siódmego września 1942 roku naszą Niemcy otoczyli naszą wieś” – tak swoją historię opowiadał kilka lat temu pochodzący z ze Zdziłowic na Roztoczu Leon Mazur. Podczas drugiej wojny światowej w obozie w Pustkowie spędził najtragiczniejsze miesiące swojego życia. Oto jego opowieść.

„Siódmego września 1942 roku Niemcy otoczyli naszą wieś. Żdziłowice to duża wieś, mieliśmy kilku sołtysów. Z nakazu Niemców właśnie oni chodzili po domach i nakazywali wszystkim zebrać się na dużym placu we wsi. Miały się tam stawić całe rodziny. Jeżeli kogoś brakowało to reszcie rodziny groziła śmierć. Z jednego domu trzech synów nie stawiło się na zbiórkę. Ich ojca natychmiast rozstrzelano. Tych, którzy się stawili podzielono na trzy grupy. W pierwszej znalazły się kobiety i dzieci do lat 16-stu. W drugiej mężczyźni powyżej 16 – tego roku życia. W trzeciej byli Żydzi. Tych ostatnich zapędzono za budynki gospodarcze na skraju wsi i rozstrzelano. Kobiety z dziećmi puszczono do domów, a nas zabrano na Majdanek. Nie byliśmy tam długo. Po kilku dniach przeszliśmy pieszo z Majdanku na dworzec kolejowy w Lublinie, gdzie upchnięto nas do wagonów towarowych. Po trzydziestu do jednego. Ruszyliśmy w podróż. Łącznie w transporcie było około 1500 osób. Część wagonów nie miała zakratowanych okien, ci którzy mieli to szczęście znaleźć się w takich wagonach uciekali przez nie. Z mojej miejscowości z 140 osób uciekło ponad 40 osób. Maszynista chyba wiedział kogo wiezie, bo często jechał bardzo wolno. W ten sposób liczba więźniów stopniała do około 1100 osób. Tak dotarliśmy do Kochanówki. Ze stacji przepędzono nas do obozu w Pustkowie. Po drodze zastrzelono 9 osób, część kolegów niosła na swoich plecach zmarłych współtowarzyszy. W obozie przywitał nas kapo o nazwisku Czapla. Powiedział, że z tego obozu nie wyjdziemy. Niemcy bardzo skrupulatnie nas spisali i podzielili na grupy. Wzdłuż spodni musieliśmy wymalować na ubraniach żółte pasy, na piersiach na lewej stronie wielką literę P a po drugiej stronie numer obozowy. Umieszczono nas w barakach w których wcześniej mieszkali Żydzi. Ich na naszych oczach wypędzono z barków i kilkadziesiąt metrów za nimi rozstrzelano. W barakach naszym posłaniem była przegnita słoma. Ja trafiłem do grupy, która zajmowała się niwelowaniem terenu. Ładowaliśmy ziemię do wagoników kolejki wąskotorowej nazywanych lorami i zasypywaliśmy nią nierówności terenu. Praca była bardzo ciężka. Cały czas musieliśmy być w ruchu. Gdy kapo lub Niemiec zobaczył, że ktoś w robocie ustaje lub nabiera na łopatę mało ziemi był bity. Bito nas za najmniejsze nawet przewinienie. Pewnego razu poprosiłem nadzorującego nas Niemca o pozwolenie udania się „na stronę”. Niemiec wezwał kapo i kazał mu wymierzyć mi karę 25 uderzeń kijem. Moim przewinieniem było to, że stojąc przed Niemcem na baczność nie zdjąłem czapki. Położyłem się na drewnianej skrzyni, zdjąłem spodnie i dostałem cały wymiar kary.

Praca, którą wykonywaliśmy nie była dla nas aż tak uciążliwa. W końcu pochodziliśmy ze wsi i każdy do pracy fizycznej był przyzwyczajony. Ale złośliwości ze strony kapo i wyżywienie powodowało, że szybko traciliśmy siły. Na śniadanie dostawialiśmy 1 bochenek kilogramowego chleba na pięciu. Do tego kostka marmolady wielkości kostki do cukru, a raz w tygodniu takiej samej wielkości kosteczka masła. Po śniadaniu wyruszaliśmy do pracy. Około południa zajeżdżały kuchnie polowe z posiłkiem dla pilnujących nas Niemców. My w tym czasie mieliśmy przerwę. Po powrocie z pracy w obozie wydawano nam zupę – wodnistą lurę, która była ostatnim posiłkiem w ciągu dnia.

Po kilku miesiącach zaczęły przychodzić do nas paczki z domu. Był tam najczęściej chleb i coś na okrasę. Ich wydawanie odbywało się na placu. Wyczytywany więzień wychodził z szeregu i odbierał swoją paczkę. Pewnego razu przyszła paczka do więźnia, który już nie żył. Podszedłem do wydającego paczki i zabrałem ją. Ktoś doniósł o tym kapo. Przyszedł do mnie gdy leżałem już na pryczy i długo bił mnie końcem kija w bok. Chleb z paczki oczywiście zabrał.

Kapo byli wobec nas bardzo okrutni. Często po pracy nie pozwolili nam odpocząć, położyć się czy przespać.

W naszym baraku prycze były trzypoziomowe. Kapo urządzał nam „zabawę”. Na jego sygnał wszyscy mieliśmy wspiąć na najwyższą pryczę a za chwilę na kolejny sygnał musieliśmy wejść pod najniższą. Po dwudziestu takich rundach byliśmy wykończeni.

Rano czekało nas wyjście do pracy. Baraki były zamknięte i nie było w nich zegarów. Gdy otwierano je musieliśmy już stać w szeregu gotowi do wyjścia. Kapo budził nas waląc kijem po pryczach nad ranem, gdy uznał, że już jest pora. My zwlekaliśmy się z prycz i stawaliśmy szeregiem wzdłuż barku. Musieliśmy tak stać, aż przyszedł strażnik i otworzył drzwi. Nieraz staliśmy tak na baczność godzinę i dłużej.

Z naszej wioski było nas ponad 90 –ciu. Wielu nie wytrzymało trudnych obozowych warunków i zmarło. Najstarszym, który zmarł w Pustkowie był Paweł Mędręk. Miał 42 lata. Kilkoro zmarło już po powrocie do domu.

Podziel się z innymi

Shares

Więcej informacji...

My i nasi partnerzy uzyskujemy dostęp i przechowujemy informacje na urządzeniu oraz przetwarzamy dane osobowe, takie jak unikalne identyfikatory i standardowe informacje wysyłane przez urządzenie czy dane przeglądania w celu wyboru oraz tworzenia profilu spersonalizowanych treści i reklam, pomiaru wydajności treści i reklam, a także rozwijania i ulepszania produktów. Za zgodą użytkownika my i nasi partnerzy możemy korzystać z precyzyjnych danych geolokalizacyjnych oraz identyfikację poprzez skanowanie urządzeń.

Kliknięcie w przycisk poniżej pozwala na wyrażenie zgody na przetwarzanie danych przez nas i naszych partnerów, zgodnie z opisem powyżej. Możesz również uzyskać dostęp do bardziej szczegółowych informacji i zmienić swoje preferencje zanim wyrazisz zgodę lub odmówisz jej wyrażenia. Niektóre rodzaje przetwarzania danych nie wymagają zgody użytkownika, ale masz prawo sprzeciwić się takiemu przetwarzaniu. Preferencje nie będą miały zastosowania do innych witryn posiadających zgodę globalną lub serwisową.