Dziś sobie to dość trudno wyobrazić, ale były takie czasy w historii Dębicy, że o basenie tylko się marzyło. Nie było czegoś takiego w mieście, a upały były nie mniejsze niż obecnie, a nawet bywały większe. Jak sobie radzili w takim okresie mieszkańcy miasta? Kąpać każdy się chciał i często wybierał się w tym celu „za miasto”. Tam były stawy, kamieniste plaże nad Wisłoką i cisza.
Dużą popularnością cieszyły się tak zwane „dołki”. To jeden ze stawów, który znajduje się obok budowanego właśnie mostu w Straszęcinie. W erze „przed Igloopolem” prowadziła tam niewielka droga do ogródków działkowych, która potem była wąską ścieżką wiodącą do stalowej kładki nad Wisłoką. Można było przez nią przejść pieszo lub przejechać rowerem. Ale tamte tereny, czyli za rzeką, wówczas nie zachęcały od odwiedzin, jako, że były bardzo dzikie i mieściło się tam wysypisko śmieci. Tak, tak na tym pięknym osiedlu domków jednorodzinnych kiedyś funkcjonowało regularne wysypisko śmieci, gdzie zwożono odpady, nie tylko te komunalne z miasta, ale również wybrakowane opony z ówczesnego „Stomilu”. Jeśli pospacerować by dziś w bardziej zachwaszczonych terenach nad Grabinianką to wciąż można się natknąć w tym rejonie na stare opony, jakieś blaszki czy inne rupiecie made in PRL.
Na „Dołki” będące wówczas ustronnym miejscem zjeżdżały całe tłumy. Staw był niewielki, woda ciepła, otoczenie sprzyjające wypoczynkowi. W gorące dni było tam tłoczno i gwarno. Przyjeżdżały całe rodziny z dziećmi, palono ogniska, smażono kiełbaski i pływano gumowymi pontonami po wodzie.
Dużą popularnością cieszyły się również „Żwiry” w Grabinach, dziś niedostępne. W pewnym czasie było tam nawet regularne kąpielisko z ratownikiem i piaszczystą plażą. To miejsce od lat przyciągało spragnionych kąpieli nie tylko mieszkańców Dębicy ale też Ropczyc, Tarnowa czy innych odległych miejscowości, którzy przyjeżdżali tu pod namiot, nawet na kilka dni.
Praktycznie w zasięgu ręki były kamieniste plaże nad Wisłoką. Tłumy opalały się nad rzeką na wysokości dzisiejszego os. Słoneczne, które wówczas jeszcze nie istniało bo Igloopol dopiero się rozkręcał z budownictwem mieszkaniowym. Za to świetnie prosperowały zakłady jajczarsko – drobiarskie i zrzucały nieoczyszczone ścieki do Wisłoki. Czasem oddając się chłodnej kąpieli można było dostrzec w wodzie przepływające kurze pióra lub nawet wnętrzności ptaków, które bardzo chętnie zjadały klenie i inne ryby. Wędkarze łowili je dziesiątkami i niesione w siatkach do domu budziły powszechne zainteresowanie. Bo to ryba była okazała, łatwo ją było złowić. Ale smakowała paskudnie, bo klenie generalnie smaczne nie są.
Kto nie chciał się kąpać w wodzie z piórami mógł wybrać plażę w okolicach mostu żelaznego. Też kamienistą z mocnym nurtem i w miarę czystą wodą. Plażowało tam wiele osób, którym ciekawie przyglądali się pasażerowie przejeżdżających pociągów.
Zmotoryzowani lub posiadający rowery często wybierali się nad Wisłokę do Latoszyna w miejsce gdzie Ostra uchodzi do tej rzeki. Okolica była urokliwa, woda czysta i nawet pstrąga można było złapać.
Kto nie chciał korzystać z naturalnych kąpielisko mógł się wybrać na basen do Pustkowa. Wówczas z Dębicy jeździła tam „siódemka” . Autobusy wtedy nazywane były „mękolami”. Jeździły wolno, były stare i w upały jazda nimi była męczarnią. Stąd ich nazwa była w pełni zasłużona.
W Pustkowie basen właściwie był od zawsze. Latem cieszył się ogromnym powodzeniem i setki dzieciaków taplało się w nim całe dnie. W zasadzie przetrwał on do dnia dzisiejszego, ale miejsce to zmieniło się nie do poznania. Teraz to spory kompleks sportowy z boiskiem, krytymi basenami i świetną infrastrukturą.
A Wy jak wspominacie dawne upalne lata za czasów PRL-u? Zapraszamy do dyskusji na nasz profil FB.