W latach 80-tych ubiegłego wieku pewien ksiądz, absolwent seminarium w Tarnowie, uczył religii dzieci z dębickiej podstawówki. Na jednej z katechez poruszył temat powołań kapłańskich. Opowiedział swoim uczniom historię, która wydarzyła się podczas jego studiów. Do seminarium został przyjęty młody człowiek, który jak się potem okazało, był podstawiony przez Służbę Bezpieczeństwa. To był normalny młody chłopak, niczym nie wyróżniający się spośród innych kleryków. Przez pewien czas spełniał swój plugawy obowiązek i donosił swoim mocodawcom o tym, co dzieje się w seminarium. Jednocześnie jak inni przechodził taką samą formację duchową, jak inni. Uczęszczał na wykłady, miał swojego opiekuna duchowego. Codziennie był na mszy świętej, przyjmował Komunię św. Gdzieś na trzecim roku studiów coś w nim pękło. Poszedł do przełożonych w seminarium i wyznał im wszystko, jaką rolę tu pełnił i kto go tu przysłał. Mówił szczerze, że pisał raporty do SB, że donosił. Przepraszał, że wyrządził dużo zła. Jednocześnie opowiedział, że po tych kilku latach pobytu w seminarium odkrył swoje powołanie. Chciał zostać księdzem! Nie takim udawanym, agentem ukrytym w sutannie, ale prawdziwym z powołania, gorliwym kapłanem. Przełożeni zgodzili się, aby pozostał w seminarium i dokończył naukę. Po jej zakończeniu został wyświęcony i był charyzmatycznym księdzem do którego lgnęli ludzie w parafiach gdzie został posłany.