Gdy zbliżała się II wojna światowa żydowscy kupcy z Ropczyc poprosili Małgorzatę Wośko z Niedźwiady o przechowanie towarów z ich sklepu. Oni sami uciekali przed zbliżającym się konfliktem z nadzieją, że kiedyś tu wrócą. Kobieta ukryła skrzynie z żydowskim mieniem na strychu i pilnie ich strzegła. Żydzi już nigdy nie wrócili, a ona nikomu nie pozwoliła niczego zabrać z tego dobra pozostawionego pod jej opieką.
Jeszcze zanim wybuchła wojna niepokojące wieści dochodziły do Polski, co dzieje się z Żydami na terenach gdzie rządzącą Niemcy. Słyszeli o stosunku niemieckich władz do Żydów, szalejącym w Niemczech antysemityzmie. W okolicach Dębicy i Ropczyc mieszkały setki żydowskich rodzin, które obawiały się nadchodzącej wojny z Hitlerem.
Obok domu Małgorzaty i Wojciecha Wośko mieszkała rodzina Żydów, z którą utrzymywali oni dobrosąsiedzkie relacje. Dzieci bawiły się ze sobą na podwórkach, a sąsiedzi mogli liczyć na wzajemną pomoc w potrzebie. Znali pewnych żydowskich sklepikarzy z Ropczyc, którzy byli prawdopodobnie ich dalszą rodziną. Bojąc się nadchodzącej wojny chcieli uciec. To byli zamożni ludzie. Mieli sporą ilość towaru, którego nie mieli gdzie schować, a zostawić go na pastwę losu było im żal. Zapytali swoich krewnych z Niedźwiady, sąsiadów rodziny Wośko, czy nie pomogliby im w ukryciu tych rzeczy. Oni sami również zamierzali uciec przed nadciągającą wojną i zwrócili się z prośbą do Małgorzaty Wośko, czy nie zechciałaby przechować kilku skrzyń z towarami sklepikarzy z Ropczyc.
Małgorzata w tym czasie była sama na gospodarstwie z dziećmi. Jej męża powołano w ramach mobilizacji do wojska. Musiała sama podjąć decyzję. Zgodziła się przechować to żydowskie dobro w swoim gospodarstwie, co Żydzi przyjęli z wielką ulgą.
Następnego dnia kilkoma konnymi furmankami przywieziono skrzynie w których znajdował się ich dobytek. Kolumna wozów przejechała przez wieś budząc zainteresowanie mieszkańców. Furmanki zajechały na podwórko Wośków. Skrzynie jedna po drugiej wniesiono na strych, gdzie starannie przykryto je słomą. Jak się później okazało w skrzyniach tych były całe bele sukna. Na spodnie, garnitury, koszule czy kobiece suknie.
W tym czasie większość mieszkańców Niedźwiady chodziła w lnianych portkach i koszulach, a materiał z którego je szyto tkano na domowych krosnach. Sukno ukryte na strychu domu Wośków było towarem bardzo luksusowym i drogim. Żydzi obdarzyli rodzinę Wośków ogromnych zaufaniem zostawiając pod ich opieką towar wart tysiące ówczesnych złotych. Małgorzata pomogła im nie oczekując niczego w zamian, czym wprawiła w osłupienie Żydów. Po schowaniu skrzyń na strychu wozy wróciły do Ropczyc. Obie żydowskie rodziny serdecznie podziękowały jej za okazaną pomoc. Wkrótce, zabierając co mogli unieść z sobą uciekli. I to było ostatnie spotkanie Małgorzaty Wośko z tymi ludźmi. Wyjechali i nigdy więcej ich nie zobaczyła.
Po przegranej kampanii wrześniowej Polska znalazła się pod okupacją niemiecką. Niemcy nałożyli na mieszkańców wsi przymusowe kontyngenty, które rujnowały ich i tak liche gospodarstwa. Mieszkańcom Niedźwiady doskwierała coraz większa bieda i coraz częściej zagadywali do Małgorzaty żeby nieco uszczupliła ten żydowski skarb i dała im trochę cennego sukna. Namawiali ją też, żeby i sobie coś wzięła, bo u nich w chałupie też była wielka bieda, a dzieciaki w lnianych porciętach na bosaka biegały po podwórku. Okupanci prowadzili bardzo intensywną kampanię antysemicką. W Niedźwiadzie nikt już nie wierzył, że Żydzi wrócą po swoją własność ukrytą na strychu domu rodziny Wośków. Małgorzacie nawet do głowy nie przyszło, aby uszczknąć cokolwiek z powierzonego jej na przechowanie majątku. Mimo wielkiej biedy w jakiej sama się znajdowała, żydowski skarb, bo tak już o nim we wsi mówiono, bezpiecznie spoczywał na strychu. Bardzo szanowała cudzą własność i zaufanie jakim obdarzyli ją obcy przecież ludzie. Niczego nie ruszyła z żydowskich skrzyń.
Po pewnym czasie na podwórko Wosków zajechała niemiecka ciężarówka z żołnierzami w środku. Zaczęli krzyczeć oraz grozić domownikom bronią i wrzeszcząc domagali się wydania żydowskiego majątku. Pod lufami karabinów zniesiono ze strychu domu to, co uciekający żydowscy sklepikarze zostawili pod opieką Małgorzaty Wośko. Ponieważ nie znaleziono u nich ukrywających się Żydów darowano im życie. Ale zarekwirowano cały żydowski skarb. Małgorzata odetchnęła z ulgą, gdy Niemcy opuścili podwórko. Mogli ich wszystkich wymordować, nawet za ukrywanie żydowskich rzeczy. Po całej wiosce rozeszła się wieść o całym zajściu. Niektórzy zaczęli się śmiać z Małgorzaty, że mogła sama skorzystać z żydowskiego skarbu i trochę rozdać innym, a tak stracili wszystko i omal życiem nie przypłaciła tej historii. Ale ona każdemu mogła spojrzeć w oczy. Jak to sięgnąć po cudzą własność? To nie mieściło się jej w głowie.
Po jakimś czasie do wioski dotarła wieść, że ich byłym sąsiadom oraz ich krewnym nie udało się uciec. Niemcy złapali ich gdzieś na Wschodzie i zostali oni rozstrzelani lub trafili do jednego z obozów zagłady. Nikt nie poznał ich losów. Nawet ich imiona zatarły się w ludzkiej pamięci.
Małgorzata przez kolejne lata wojny została sama na gospodarstwie. Całe jej dnie były wypełnione pracą, opieką nad dziećmi i modlitwą. Była bardzo religijną osobą i tak też wychowywała swoje dzieci. Co niedzielę i w święta chodziła piechotą do kościoła w Łączkach Kucharskich. Jak mogła starała się przetrwać trudne wojenne lata chociaż samotnej kobiecie na lichej gospodarce było ogromnie ciężko.
Przez kilka lat nie było żadnych wieści o mężu Małgorzaty, Wojciechu, który w 1939 roku został wcielony do wojska. Dopiero około roku 1944 udało mu się wrócić do domu, ale był w fatalnym stanie. W 1939 roku razem z armią polską trafił na Wschód i tam prawdopodobnie zesłano go jak wielu Polaków na Syberię. Przeżył prawdziwą gehennę. Nie zdążył dostać się do armii Andersa, a do wojska tworzonego przez Rosjan nie miał zaufania. Widział co działo się na Wschodzie z Polakami. Przekradając jak dzikie zwierzę na zachód dotarł wreszcie do Niedźwiady, ale gdy wrócił był tylko cieniem dawnego człowieka.
W tym czasie jego żona Małgorzata podupadła na zdrowiu. Ostatnie lata swojego życia spędziła przykuta chorobą do łóżka. Cały ciężar utrzymania rodziny spoczął na dzieciach. To były bardzo ciężkie lata. Najstarszą córką była Maria i to ona opiekowała się pozostałą szóstką rodzeństwa.
Maria po kilku latach wyszła za mąż za Michała Bieszczada, kowala z Nagawczyny. Wkrótce na świat przyszli ich synowie: Stefan i Edward.