Mija rok jak jej nie ma, a ja łapię się na tym, że wyciągam telefon i szukam jej numeru, bo przecież muszę się podzielić tym co dziś się wydarzyło. Rozmawiałam z nią o wszystkim, powierzałam sekrety o których nikt nie wiedział, a ona nie tylko wysłuchała, ale brała te moje problemy, by razem ze mną je nosić. Nigdy nie oceniała, nie krytykowała – rozumiała.
Miała niezwykłą empatię, umiejętność emocjonalnego uczestniczenia w opisywanym wydarzeniu. Czasem z troską opowiadała o kłopotach ludzi, którzy się do niej zwracali, o problemach w ich rodzinach, a ja zastanawiałam się jak można być tak mocno zaangażowanym w sprawy osób, których nawet nigdy się nie widziało.
Nasza przyjaźń zaczęła się ponad 30 lat temu. Miałam wtedy 17 lat i zazdrościłam mojemu chłopakowi, że działa w grupie teatralno-muzycznej. Też chciałam „występować”. Zobaczyłam ogłoszenie – nabór do „Teatru poezji” działającego przy DK Śnieżka w Dębicy. Poszłam się zapisać. Wtedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Była wysoka, duża, miała sympatyczną twarz i srogą minę. Zapytała o ulubionego poetę. Ja owszem mogłam wytłumaczyć jej jak oblicza się równania, funkcje trygonometryczne czy logarytmy, ale poeci? Rzuciłam- Brandstaetter. Skrzywiła się, pomyślałam- chyba go nie lubi. Zapytała dlaczego on? A skąd ja mogłam wiedzieć dlaczego, nie wiele przecież czytałam poezji. Później zrozumiałam, że ta sroga mina to niekoniecznie niechęć do czegoś, a raczej zachęta do myślenia.
Pamiętam „tortury” podczas analizy tekstu, trzeba było opowiedzieć o nim wszystko, dlaczego właśnie ten tekst, co chcę powiedzieć przez niego, trzeba było opisać dokładnie miejsce, kolory, uczucia, zapach, cechy charakteru, a nawet wygląd osoby, która ma ten tekst mówić. Tak uczyła nas, że mówienie na scenie, przed publicznością to nie „występowanie”, ale wyrażanie siebie, przekazywanie słuchającym ważnych, zmuszających do myślenia spraw.
Pamiętam – leżeliśmy na podłodze w sali baletowej, pani Ula mówiła do nas, a ja czułam całą sobą, najpierw zimną, ciemną, wilgotną ziemię, by za chwile poczuć pod palcami suchy, ciepły piasek plaży nad morzem. Tak uczyła nas wyobraźni.
Była bardzo dobrym obserwatorem, mam wrażenie, że widziała w ludziach więcej, niż oni sami widzieli w sobie. Często rozmawialiśmy o ludziach, o tym jak funkcjonują, czego potrzebują, jak reagują na różne sytuacje. Tak uczyliśmy się wrażliwości na drugiego człowieka.
A jak już nauczyła nas tego wszystkiego wychodziliśmy na scenę i zachwycaliśmy słuchających nas ludzi w całej Polsce, zdobywaliśmy najwyższe laury, nagrody, wyróżnienia. My, jej uczniowie błyszczeliśmy na scenie, a ona siedziała cichutko na widowni, zazwyczaj gdzieś z tyłu i wiecie, każdy z nas schodząc z tej sceny szukał wzroku pani Uli, żeby zobaczyć w nim aprobatę. I ta aprobata w jej oczach była ważniejsza niż wszystkie nagrody.
Nasze spotkania pełne były rozmów. Gdy pani Ula mówiła, przewijały się przed naszymi oczami barwne, pełne życia i emocji obrazy. Gdy pani Ula mówiła trudno było się oderwać od słuchania i po prostu skończyć rozmowę, wyjść. Każdy kto znał panią Ulę, doskonale wie o czym piszę. Nikt jak pani Ula nie potrafił, nie tylko przejrzeć człowieka na wylot, ale wyciągnąć z niego całą gamę uczuć, emocji, talentów. Dlatego prezentacje jej uczniów były tak bardzo różnorodne. Tak inne jak inny jest każdy człowiek. Szanowała ludzi, kochała ludzi, ale nienawidziła głupoty, o czym mówiła otwarcie i z odwagą. Mała w sobie prawdę i odwagę i cos takiego co się dziś rzadko spotyka- zasady, szyk, osobowość.
Na zewnątrz była duża, a w środku – krucha, romantyczna, skromna, pokorna. Często marzyła, żeby być szczupła, czasem nam o tym mówiła, a ja tego nie rozumiałam, bo dla mnie była najpiękniejszym człowiekiem jakiego znałam.
Beata Strózik