W historii powstawania parafii w Nagawczynie ogromną rolę odegrała nadleśniczyna Olga Bogusz. W trakcie budowy Domu Katechetycznego, gdy jeszcze nikt nawet nie marzył aby w Nagawczynie powstała parafia i kościół pani Olga poprosiła na rozmowę do siebie Leona Mądro oraz Bałowskiego. Podczas tego spotkania oznajmiła, że miała widzenie, ukazała się jej Matka Boska i prosiła aby wybudować świątynię na istniejących fundamentach, a kościół który tu powstanie będzie pod wezwaniem Dobrego Pasterza. “A to dlatego, że w Zawadzie jest Matka Boża, a w Nagawczynie będzie jej Syn” – tak wyjaśniła całą sprawę. Zwróciła się do Leona Mądro, aby pomógł jej zrealizować to zadanie.
– Była bardzo zdeterminowana, aby dzieło to powstało jeszcze za jej życia, a była już w podeszłym wieku – wspomina Leon Mądro. Zgodziłem się, ale wiedziałem, że sam nie podołam tak wielkiemu zadaniu. Olga Bogusz mieszkała w Nagawczynie od wielu lat. Nie pochodziła stąd, sprowadziła się tu jakiś czas po wojnie. Jej dom który wybudowała i gdzie mieszkała całe życie stoi przy głównej drodze we wsi. Dziś mieszka tam jej córka i wnuczka. Olga Bogusz z racji wykonywanego zawodu oraz cech charakteru cieszyła się dużym szacunkiem we wsi. Prawie każdy we wsi miał jakiś kawałek lasu i jak trzeba było wyciąć drzewo to trzeba ona musiała wyrazić na to zgodę i dać asygnatę czyli zgodę na wycinkę. Budujący domy często też kupowali drzewo “ nadleśnictwie”. Była przy tym osobą żywiącym wielki szacunek dla każdego człowieka, cechowała ją też wielka uczciwość i skrupulatność.
-Pamiętam ją jak dziś, chodziła w mundurze leśnika i podpierała się laską – wspomina Stefan Bieszczad. To była budząca szacunek kobieta, bardzo pragmatyczna i świetnie zorganizowana. Miała w sobie jakiś dar, jakąś charyzmę, która sprawiała, że ludzie jej słuchali. I to za jej przyczyną powstał w Nagawczynie pomysł aby zbudować tu świątynię. Ona była twarzą tego pomysłu, który forsowała mimo wielu trudności, zwłaszcza natury politycznej. W tym czasie byli przy niej Leon Mądro i Zbigniew Matłok, ale to dzięki niej to dzieło zostało zrealizowane.
Olga Bogusz nie była przesadnie religijna. Trudno dziś wyrokować czemu tak się działo. Czy był to efekt, że pracowała w “służbach mundurowych” a te były pod szczególnym nadzorem komunistycznej władz, czy też był to jej świadomy wybór.
– W jakiś sposób ona wierząca była. Ale wybrała swoją drogę dojścia do Pana Boga, niekoniecznie taką jaką idzie większość ludzi w Nagawczynie. A i też On być może wobec niej miał swoje plany. Wielu mieszkańców wsi zna tę historię, mówiącą o tym, że pewnego dnia miała widzenie. Ukazała się jej we śnie Matka Boska i powiedziała jej, że jej życzeniem jest aby w Nagawczynie powstał kościół pod wezwaniem Dobrego Pasterza – mówi Zbigniew Matłok. Zawadą Ja się opiekuję a Nagawczyne w opiekę weźmie mój Syn, miała powiedzieć Oldze Bogusz Boża Rodzicielka.
Dziś to może wydawać się trudne do uwierzenia, bo większość z nas z dużą niewiarą podchodzi do takich nadprzyrodzonych interwencji, ale nie tylko Zbigniew Matłok mówi o tym wydarzeniu. Również Stefan Bieszczad wspomina o swoich rozmowach z Olgą Bogusz i o jej determinacji w tym, aby patronem powstającej parafii był Dobry Pasterz.
-Olga Bogusz osobiście mi mówiła, że miała taką wizję, iż patronem powstającej w Nagawczynie parafii powinien zostać Dobry Pasterz. Wiem, że poświęciła tej sprawie wiele energii, konsultowała ją z nieżyjącym już ks. prałatem Stanisławem Fiołkiem, długoletnim proboszczem parafii pw. św. Jadwigi w Dębicy. Rozmawiała również z ówczesnym biskupem diecezji tarnowskiej, który przychylnie odniósł się do tego pomysłu. Wcześniej rozmawiała o tym z mieszkańcami wsi a że miała dar dobrego oddziaływania na ludzi oni poparli ten pomysł – mówi Bieszczad.
Maria Matłok również wspomina te niezwykłe cechy charakteru Olgi Bogusz. – Była trochę jak generał, który wydaje rozkazy i wojsko ma słuchać. Po tym widzeniu nikt nie miał siły i odwagi aby się temu przeciwstawiać. Zresztą większość mieszkańców wsi była za tym, aby parafia w Nagawczynie powstała. Dziś jak spoglądam wstecz i wspominam tamte wydarzenia to mam wrażenie, że Olga Bogusz była narzędziem w rękach jakiś nadprzyrodzonych sił i zamiar ten nie mógł się nie powieść – mówi z przekonaniem Maria Matłok.
Iskra, aby w Nagawczynie powstał kościół i parafia została rzucona i nic już teraz nie mogło powstrzymać zapału jaki ona wywołała. Całe przedsięwzięcie zostało też skonsultowane z ś.p. biskupem Józefem Gucwą, który na wieść o tych zamiarach powiedział: “To budujcie”. Był rok 1989.
Z chwilą uzyskania zgody wyrażonej przez biskupa tarnowskiego Olga Bogusz przejęła pieczę nad całością prac organizacyjnych dotyczących budowy kaplicy i kościoła. Rozpoczęła się zbiórka pieniędzy na budowę kościoła, którą koordynowała. Powstały również grupy mieszkańców, które zajęły się zbiórką pieniędzy tj. Grażyna Maduzia, Ryszard Kędziol, Danuta Mądro. Wysyłały one informacje tzw. motylem (przekazując karteczkę od domu do domu) i potem chodziły od domu do domu zbierając ofiary na budowę świątyni. Wszystkie one wędrowały do Olgi Bogusz.
-To była bardzo energiczna i skrupulatna osoba – wspomina ją Grażyna Maduzia. Gdy zbierałam pieniądze na budowę kościoła to zanosiłam je do niej. Ona je przeliczała, dawała mi pokwitowanie i wprowadzała przyniesioną przeze mnie sumę do ksiąg rachunkowych. Z tych pieniędzy był opłacany zakup materiałów budowlanych. Prowadziła te rachunki bardzo rzetelnie. Tam było wiadomo co dzieje się z każdą złotówką, którą ludzie przekazali na budowę.
Gdy udało się pokonać wszelkie trudności praca na budowie kaplicy ruszyła. Nadzorował ją Piotr Charysz, a prace murarskie wykonywał Józef Pyskaty, Leon Mądro i Jan Pociask. Przez plac budowy przewinęło się setki mieszkańców Nagawczyny. Pierwszym etapem było wylanie fundamentów na przygotowane już cztery lata wcześniej ławy.
-Na budowę szło się jak przychodziła twoja kolejka – opowiada Stefan Bieszczad. I robiło się to co wówczas było zaplanowane. Sypało się żwir do betoniarki, lało beton do szalunków czy przybijało łaty na dachu. Nie było przypadków, że ktoś opuszczał swoją kolejkę, chyba że miały miejsce jakieś wypadki losowe jak choroba czy inne wydarzenie.
Osobą nadzorującą prace budowlane oraz wielokrotnie sam je wykonującą był Leon Mądro. W tym czasie prowadził firmę budowlaną i był znany jako dobry oraz rzetelny fachowiec. W Nagawczynie i najbliższej okolicy do dziś stoi dziesiątki domów, które on budował. Jemu też Olga Bogusz opowiadała o swoim widzeniu gdy prosiła go o pomoc w realizacji planów budowy kościoła i powołaniu parafii. Zgodził na to bez wahania. Oldze Bogusz trudno było odmówić pomocy, zwłaszcza w takiej sprawie.
Jeśli ktoś nie mógł osobiście w wyznaczonym dniu przyjść na plac budowy wynajmował kogoś, kto za niego odpracował ten dzień. Początkowo stawka za dzień pracy wynosiła 30 zł, potem 50 zł. Mieszkańcy wsi pracowali po 3 dni w roku. Jednocześnie drugie 3 dni pracowali przy rozbudowie kościoła w Zawadzie.
Przez wiele dni na budowie pracowali robotnicy oddelegowani tu przez firmę Suret, której właścicielem jest Stefan Bieszczad.
Stefan Bieszczad urodził się i przez blisko pięćdziesiąt lat mieszkał w Nagawczynie. Jego ojciec Michał był kowalem. Któregoś dnia zabrał syna do kuźni i dał mu młot kowalski. Stefan chwycił go lewą ręką na co ojciec rzekł mu, że on do pracy w kuźni się nie nada, lepiej niech znajdzie sobie inne zajęcie w życiu. Słowa te mocno zapadły w pamięć młodego chłopaka, który w 1992 roku założył firmę Suret, specjalizującą się w świadczeniu usług logistycznych w zakładach przemysłowych. To było wielkie ryzyko, bo w Polsce nie było firm tego typu i nikt nie wiedział, czy taka działalność zakończy się powodzeniem. Pomysł jednak okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Suret początkowo działał w dębickiej Firmie Oponiarskiej. Szybki i dynamiczny jej rozwój spowodował, że wśród jej klientów znalazło się znacznie więcej firm znajdujących się w wielu miastach kraju między innymi Gorzycach, Krośnie, Łodzi, Ostrowie, Sandomierzu czy Tychach. Suret jest dziś jedną z największych firm w powiecie dębickim, świadczących usługi nie tylko w Polsce ale na również na rynku europejskim, azjatyckim i amerykańskim. Bieszczad w swoich działaniach biznesowych postawił na ludzi i ciągły rozwój. Ta strategia przyniosła świetne efekty. Mimo upływu lat wciąż powtarza, że największym kapitałem jego firmy są ludzie. Nie maszyny, urządzenia czy samochody, ale ludzie bo ze zgraną załogą wszystko można osiągnąc. Bieszczad odniósł ogromny sukces finansowy, ale nie skupił się tylko na działaniach biznesowych. Zaangażował się w działalność samorządową i pełnił funkcję radnego sejmiku wojewódzkiego, przewodniczącego powiatu dębickiego oraz przewodniczącego Rady Miejskiej w Dębicy. Założył Stowarzyszenie Wspólnota Ziemi Dębickiej, której jest prezesem. Jest lokalnym patriotą, od lat prowadzi szeroką działalność społeczną i wspomaga różnego rodzaju inicjatywy. Diety które pobierał pełniąc funkcje samorządowe przeznaczał na stypendia wspierając uzdolnioną młodzież.
Suret pomagał przy wznoszeniu kościoła od początku delegując pracowników na plac budowy. Bieszczad był pod ogromnym wrażeniem rozmów z Olgą Bogusz. – W tej kobiecie była jakaś energia, jakaś moc i determinacja – wspomina Bieszczad. Czasem odnoszę wrażenie, że ona była narzędziem w Czyimś ręku. Pierwszy raz spotkałem się osobą o takiej charyzmie.
Pracownicy Suretu na budowie kościoła spędzali długie dnie. Koszty ich utrzymania w całości ponosiła firma.
-Pracowałem tam od początku, od pierwszego dnia – mówi Stanisław Duda. Oddelegowany byłem jako pracownik Suretu, podobnie jak wielu innych moich kolegów z firmy. Po przejściu na emeryturę dalej przychodziłem na budowę kościoła.
Olga Bogusz bardzo pilnowała wszystkich spraw formalnych i, dziś byśmy powiedzieli logistycznych, przy wznoszeniu świątyni. Była też częstym gościem na placu budowy, a jako osoba ze sprawami budowlanymi obeznana, pilnowała aby wszystko szło jak należy. Z czasu budowy zachowało się zdjęcie pani Olgi siedzącej obok wznoszonej świątyni na dachu której uwijają się pracownicy.
W Kronice Parafialnej znajdującej przy kościele nad którego budową czuwała widnieje wpis dokonany ręką Ignacego Rałowskiego:
“ Inicjatorem i osobą w pełni zaangażowaną w budowę świątyni była Pani Olga Bogusz. W porze zimowej pisała prośby do mieszkańców o wsparcie finansowe. Za otrzymane pieniądze dokonywała zakupów materiałów budowlanych. W czasie trwania budowy przebywała na jej terenie, pilnowała, organizowała wszelkie prace i czuwała nad ich przebiegiem. Dbała o to, aby potrzebne materiały budowlane były dostarczane na czas i aby zapewnieni byli robotnicy. Ustalała harmonogram według którego mieszkańcy byli zobowiązani do odpracowania ustalonych dni. Przez lata koordynowała budowę świątyni poświęcając swój osobisty czas i wysiłek. Poruszała się przy pomocy laski co utrudniało jej chodzenie. We wszystkich pracach i staraniach Pani Oldze Bogusz służył Pan Ignacy Rałowski. Utrzymywał stały kontakt z wykonawcami i załatwiał wszelkie sprawy związane z budową kościoła. Pani Olga Bogusz duże starania włożyła również w powstanie cmentarza. Prowadziła skrupulatnie dokumentację finansową (która jest do wglądu). Cieszyła się wśród mieszkańców ogromnym uznaniem i szacunkiem. Zmarła 14 września 1997 roku” .
W 1989 roku na dawnych ławach fundamentowych, które były wykonane cztery lata wcześniej wylano fundamenty pod przyszłą świątynię. Był październik 1989 roku. Wszystkie prace były wykonane przez mieszkańców Nagawczyny nieodpłatnie. Ludzie pracowali po 3 dni w roku. Jednocześnie drugie 3 dni pracowali przy rozbudowie kościoła w Zawadzie. W 1989 roku zbudowano w Nagawczynie ściany świątyni, strop i chór. W 1990 nastąpiło betonowanie stropu. W okresie najbardziej intensywnych prac na budowie świątyni przez półtora dnia pracowało około 90 ludzi.