Drodzy Czytelnicy,
Dziś i jutro świętują nasze babcie i dziadkowie. Zapraszamy do podzielenia się wspomnieniami lub opowiedzenia wszystkim za naszym pośrednictwem o swoich dziadkach. O tych żyjących i tych, którzy już odeszli. Do Waszej dyspozycji oddajemy nasz profil FB. Poniżej zamieszczamy pierwsze takie wspomnienie o Marii i Józefie Najda z Grabin.
„Mój dziadek nazywał się Józef Najda”
Mój dziadek nazywał się Józef Najda i urodził się w 1903 roku. Jego rodzice mieli niewielkie gospodarstwo rolne z którego utrzymywali siebie i gromadę swoich dzieci. Gdzieś przed II Wojną Światową poznał moją babcię Marię i po kilku latach wzięli ślub.
Dziadek był przysłowiową złotą rączką. Potrafił naprawić zepsute buty, załatać dziurawe garnki i zbudować dom, stodołę czy stajenkę. Swój dom zbudował z drewnianych bali sosnowych. Drzewa te sam ścinał w lesie, ręcznie ociosywał siekierą i docinał stawiając ściany, powałę i dach. Do dziś na belkach są widoczne ślady uderzeń siekiery i jakieś notatki pisane ręką dziadka ołówkiem na belkach. Do swojego nowo wybudowanego domu wprowadzili się w 1939 roku. Stoi on do dziś. Jako jeden z nielicznych przetrwał całą wojnę, chociaż w ścianach do dziś tkwią dziesiątki odłamków i pocisków.
Moi dziadkowie mieli siedmioro dzieci. Jedna z nich pięcioletnia Stasia nie przeżyła ostatniej wojny. Podobnie jak wiele innych dzieci w 1943 roku zachorowała na czerwonkę i zmarła. Jest pochowana razem z innym dziećmi na cmentarzu w Straszęcinie. Jej brat siedmioletni Kaziu został ciężko ranny od wybuchu miny pułapki. Chłopczyk niedaleko domu znalazł pióro, które, gdy chciał odkręcić, wybuchło mu w dłoniach. Przewieziono go do Tarnowa, gdzie zmarł. Jego grób jest w Tarnowie Krzyżu.
W 1940 roku mojego dziadka Niemcy zabrali na roboty do Rzeszy. Babcia została sama z dziećmi i całą wojnę zawsze wspominała jako czas głodu i niedostatku. W 1944 roku została wysiedlona razem z dziećmi do Korzeniowa. W tym czasie jej dom zajęli Rosjanie. Kilkaset metrów dalej za płotem jej pola był okopy niemieckie. Przez pół roku podwórko było ziemią niczyją. Bóg jeden wie ile żołnierzy z obu stron tu zginęło.
W styczniu 1945 roku ruszyła rosyjska ofensywa i mogli wrócić do domu. Wszystko było zniszczone i zdewastowane. Domowe skarby – garnki, lampy naftowe, nafta czy narzędzia rolnicze zakopane w ziemi przed wysiedleniem zniknęły bez śladu. Wszędzie było pełno porzuconej broni, amunicji i zniszczonych pojazdów. Babcia razem z dziećmi wróciła do takiego domu w lutym. Kilka miesięcy potem z Niemiec wrócił dziadek. Udało mu się znaleźć pracę na kolei jako robotnik przy remoncie torów.
W 1952 roku podczas pracy na moście żelaznym jedno z przęseł osunęło się na niego i przygniotło mu pierś. Przewieziono go do Rzeszowa, ale rany były zbyt ciężkie. Zmarł po kilku godzinach.
Moja babcia została sama z pięciorgiem dzieci. Miała niecałe 3,5 hektara ziemi, rentę po zmarłym dziadku i dwie ręce do pracy. Często narzekała na swój los mówiąc „Żeby się wdowi i sierocy los po świece nie tułał”. Było jej bardzo ciężko. Każde z dzieci ukończyło szkoły, pozakładało własne rodziny. Gdy dzieci odeszły na swoje długie lata mieszkała samotnie utrzymując się z renty po zmarłym mężu i uprawy ubogiej ziemi.
Babcia przed śmiercią bardzo ciężko chorowała. Ostatnie dwa lata leżała już w łóżku, zajmowała się nią moja mama, jej najmłodsza córka. Zmarła w domu, który przed wojną wybudował dziadek.
Pochowaliśmy ją na cmentarzu w Straszęcinie, obok jej męża i niedaleko jej córeczki Stasi. Kilka lat później na tym samym cmentarzu spoczęła moja mama.