Jak się do Związku Radzieckiego na handel jeździło i kupowało złoto we Lwowie i Stryju i czasem przed ruską milicją trzeba było uciekać

Autor opowiadania Stanisław Jarosz razem ze swoją narzeczoną Wandą stoi obok „Warszawy”, którą jeździł do Lwowa na handel

Od czasu do czasu jeździłem też na handel do Rosji, bo na tym wówczas można było zarobić naprawdę dobre pieniądze.

Głównym kierunkiem naszych wypraw był Lwów. We Lwowie sprzedaliśmy większą część towaru z Polski. Któregoś razu, chociaż bardzo nam na tym zależało, we Lwowie złota nie udało się nam już kupić, bo w tamtejszym sklepie całe zostało już wykupione przez handlarki, i to nie nasze, więc z zakupów były nici. Jadąc w kierunku Zakarpacia zatrzymaliśmy się w Stryju. Były tam sklepy jubilerskie i okazało się, że mają złoto, i to o połowę tańsze niż we Lwowie. Pomyślałem wtedy, że skoro jest taka korzystna cena tego złota w sklepie w Stryju, to sprzedam co się da we Lwowie (różne peruki, majtki i inne drobiazgi) i nakupię tego złota właśnie tam. Tak też zrobiłem. Pojechałem potem do Stryja i kupiłem to złoto, które pięknie leżało sobie w gablocie i było o połowę tańsze niż we Lwowie. Nakupiłem wtedy m.in. różnych bardzo ładnych pierścionków. Jak dobrze pamiętam pojechaliśmy wtedy w kilka osób. Jechała z nami pani Krysia Kaput z siostrą Czesią Kaput. Był z nami też Zygmunt Mitan, kolega z którym można było przysłowiowe konie kraść. Pojechaliśmy do Stryja i kupiliśmy złoto. Powiedziałem towarzyszącym mi paniom, żeby w tym miejscu nie można nic sprzedać z Polski, bo to jest nielegalne i możemy mieć kłopoty.

Jak się okazało moje gadanie na niewiele się zdało. Kobiety, jak to kobiety nie mogły powstrzymać się od handlu i ściągnęły na nas kłopoty. Poszedłem z Zygmuntem do sklepu i kupiłem złoto. Gdy wracaliśmy do samochodu to już widziałem, że jest źle. Przy mojej Warszawie stał milicjant i trzymał taką różową bluzeczkę. Obok stała cała zapłakana Krysia, która została sama, bo jej siostra Czesia poszła handlować w inne miejsce i zostawiła ją przy aucie. No i stoi ten milicjant z tą różową bluzeczką i zapłakana Krysia. Co było robić. Podeszliśmy do samochodu. Milicjant zapytał się kto jest kierowcą. Odpowiedziałem, że ja. Kazał mi siadać za kierownicę i sam wpakował się na siedzenie obok mnie. Na miejscu zostawiłem Zygmunta, wsiadłem za kierownicę i ruszyliśmy. W tym samym czasie obok nas przejeżdżał milicyjny niebieski Moskwicz. Milicjant kazał się mi zatrzymać i przesiadł się do niego. Nie zabrał mi dokumentów, ale kazał jechać za sobą. Zaświtało mi w głowie takie coś, co nie powinno, ale człowiek jest taki, że w stresie różne rzeczy robi.

Zygmunt został na Rynku i powiedziałem mu, żeby tam siedział, bo ta dziewczyna jak zejdzie z góry to nas nie znajdzie i się wszyscy pogubimy i będzie problem. Przez myśl przemknęło mi: „Co będzie jak mnie zamkną ?”. Jechałem za tym Moskwiczem i się rozglądam. Gorączkowo myślałem co robić. Byłem w samochodzie z Krysią, przede mną jechali ci milicjanci. Ujechaliśmy może ze 200 metrów. Dojechaliśmy do takiego skrzyżowania gdzie jeden pas był w prawo a drugi w lewo. Moskwicz skręcił w lewo, a ja nie namyślając się w prawo, zawróciłem i z powrotem na pełnym gazie, że tylko gumy piszczały i na pełnym gazie ruszyłem w kierunku Rynku w Stryju. Dojechałem do miejsca gdzie zostawiłem Zygmunta. Stał tam wciąż i czekał na naszą koleżankę. Zdenerwowany zapytałem go gdzie jest dziewczyna, a on mówi, że nie wie. No myślałem, że mnie trafi. Kazałem mu wsiadać do auta i wiejemy przez ten rynek. Skręciłem w jakąś boczną ulicę. A przy tej ulicy był wielki budynek – magazyn lub stodoła z otwartymi drzwiami. Wjechałem tam. Zygmunt Mitana wyskoczył błyskawicznie i zamknął duże otwarte drzwi żeby nas nie było widać. I właśnie wtedy zaczęły wyć syreny. Jakby miał być nalot lub coś gorszego.

– Już nas szukają – pomyślałem sobie w duchu i zimny pot mnie oblał. A w mieście rozpętało się prawdziwe polowanie. Wypuścili na poszukiwania na sygnale chyba wszystkie samochody jakie mieli, z dziesięć aut – gazików, Urali i innych. Jeździli jak wściekli po tym mieście a myśmy tam cichutko, jak myszy pod miotłą czekali cali w strachu. Polak uciekł to zrobili obławę. Po jakimś czasie syreny ucichły i zrobiło się spokojniej. Mówię do Zygmunta, który był ze mną, żeby tam popatrzył, co się dzieje. Zygmunt wyjrzał i po chwili wrócił cały wystraszony.

-Chłopie, nawet lepiej nie mówić co tam się dzieje. Nie mamy szans! Jak nas nie zamkną to będzie dobrze – mówił do mnie roztrzęsiony.

Powiedziałem mu, żeby poszedł do jednej z naszych pań – Czesi, która całe zdarzenie widziała przez okno na piętrze budynku w którym akurat wtedy była i przyprowadził ją do nas. Jak mu powiedziałem tak zrobił. I we czwórkę czekaliśmy w tej stodole na dalszy bieg wydarzeń. W międzyczasie, jakby mało mieliśmy problemów przyszła do nas, jak się okazało żona milicjanta.

-Sprzedajcie koszulku, sprzedajcie – prosiła.

Nam jednak nie w głowie był handel, bo byliśmy w poważnych opałach. Mówię im, że nie sprzedajemy, bo się boimy i tu nie wolno handlować, a my jesteśmy porządni ludzie i przestrzegamy prawa. Wtedy podeszła do nas taka starsza pani, która była z Polski.

-Dajcie jej to albo sprzedajcie, bo to jest żona milicjanta – powiedziała ukradkiem.
No tego nam jeszcze do szczęścia brakowało! Wyciągnąłem bardzo ładną koszulkę i dałem tej żonie milicjanta.
-Masz tu pani taniej, za 10 rubli koszulkę i niech pani idzie, bo my dzisiaj nic nie handlujemy, nic nie robimy, bo się boimy – powiedziałem do niej.
Kobieta dała nam pieniądze, zabrała koszulkę i poszła sobie. Nerwy mieliśmy napięte jak postronki. Po mieście wciąż jeździły na sygnale milicyjne samochody. Przez godzinę, może półtorej siedzieliśmy tam i czekaliśmy, aż zapadnie zmierzch. Zygmunt ostrożnie wyszedł na chwilę z naszego ukrycia.
-Słuchaj Staszek, przewaliło się, nic już nie jeździ po mieście – powiedział po powrocie.
Odczekaliśmy jeszcze chwilę, aby upewnić się, że jest spokojnie. Potem odsunął Zygmunt tę bramę i ostrożnie wyjechałem na ulicę. Było spokojnie. Ludzie pochowali się w domach. Po ulicy z rzadka przejeżdżało jakieś auto. Nie śpiesząc się, żeby nie wzbudzić podejrzeń ruszyliśmy w kierunku rogatek miasta. Z duszą na ramieniu przejechaliśmy pierwsze kilometry. Zacząłem wierzyć, że cało wyjdziemy z tej opresji.
Miałem nadzieję, że nas nie namierzą. Ten milicjant, który nas zatrzymał to był prosty chłop, nawet numeru rejestracyjnego samochodu nie spisał. Pewnie nie spodziewał się, że mu taki numer wywiniemy.
Jadąc przez miasto minęliśmy „Gaj” czyli taką budkę z milicjantem. Potem minęliśmy drugą, taką samą budkę, już na końcu Stryja. Pomyślałem sobie, że jak tu nas nie złapią, a nie mają numeru rejestracyjnego auta to jesteśmy uratowani. No i szczęśliwie przejechaliśmy. Gdy tylko minęliśmy budkę mówię do moich współpasażerów.
-Już choćbyście nie wiem jak chcieli do ubikacji to nie zatrzymujemy się, aż dojedziemy w góry – powiedziałem im, a oni wystraszeni nie protestowali.
Jechaliśmy tak chyba 110 km, aż dotarliśmy do Karpat. Tam zatrzymałem auto w przydrożnej restauracji. To już było inne województwo i poczułem się trochę bezpieczniejszy. Odetchnęliśmy z ulgą. Zjedliśmy coś, wzięliśmy flaszkę i ją wypiliśmy na uspokojenie nerwów. I tak wyglądała nasza pierwsza, ale nie ostatnia ucieczka przed radziecką milicją.

Opowiadanie pochodzi z książki Stanisława Jarosza „Z fantazją przez życie”

Podziel się z innymi

Shares

Więcej informacji...

My i nasi partnerzy uzyskujemy dostęp i przechowujemy informacje na urządzeniu oraz przetwarzamy dane osobowe, takie jak unikalne identyfikatory i standardowe informacje wysyłane przez urządzenie czy dane przeglądania w celu wyboru oraz tworzenia profilu spersonalizowanych treści i reklam, pomiaru wydajności treści i reklam, a także rozwijania i ulepszania produktów. Za zgodą użytkownika my i nasi partnerzy możemy korzystać z precyzyjnych danych geolokalizacyjnych oraz identyfikację poprzez skanowanie urządzeń.

Kliknięcie w przycisk poniżej pozwala na wyrażenie zgody na przetwarzanie danych przez nas i naszych partnerów, zgodnie z opisem powyżej. Możesz również uzyskać dostęp do bardziej szczegółowych informacji i zmienić swoje preferencje zanim wyrazisz zgodę lub odmówisz jej wyrażenia. Niektóre rodzaje przetwarzania danych nie wymagają zgody użytkownika, ale masz prawo sprzeciwić się takiemu przetwarzaniu. Preferencje nie będą miały zastosowania do innych witryn posiadających zgodę globalną lub serwisową.