Rodzina Sambora podczas Świąt Bożego Narodzenia /źródło: sprawiedliwi.org.pl
Latem i jesienią 1942 r. Niemcy wywozili Żydów z Jodłowej do pobliskiego lasu przyczyckiego w którym dokonywali masowych egzekucji. Malce Fenichel, jej 7 – letniemu synowi Abramowi i 12 – letniej bratanicy Lei Charasz udało się zbiec i udali się do swych sąsiadów, Anny i Ludwika Samborów.
Samborowie mimo sporej liczby lokatorów ich domu (trójka dzieci oraz rodzeństwo Teresa i Eugeniusz Walichnowcy), zaprosili żydowskich sąsiadów. Polska rodzina zaczęła organizować kryjówkę dla Żydów.
Początkowo przebywali w stodole, a później Ludwik wykopał specjalnie dla nich bunkier pod domem – niskie pomieszczenie, w którym nie można było swobodnie stać, bez dostępu światła. Malka wraz z Abramem oraz Leą spali na słomie. Rodzina Samborów dostarczała im żywność.
W pomoc ukrywanym Żydom zaangażowali się też Walichnowscy. W takich warunkach doczekali oni końca okupacji. U Samborów i Walichowskich ukrywali się do stycznia 1945 roku. Pod ich opieką przebywali blisko 3 lata.
Aby wyżywić żydowskich sąsiadów Polacy często odmawiali sobie jedzenia, zwłaszcza, że wśród ukrywających się była dwójka dzieci. Po zakończeniu wojny Malka, Lea oraz Abram wyjechali do Tarnowa wyjechali do Tarnowa.
Do 1946 roku odwiedzali rodzinę Samborów i pomagali w leczeniu Teresy, która została ranna tuż przed zakończeniem działań wojennych. Po wojnie, przed wyjazdem z Polski do Izraela, Malka Fenichel z wdzięczności zapisała Ludwikowi odziedziczony po rodzicach dom. Malka do do swoich ostatnich dni utrzymywała kontakt korespondencyjny z Anną.
31 sierpnia 1994 r. Ludwik Sambora, Anna Sambora Walichowska, Teresa Sokołowska z d. Walichowska i Eugeniusz Walichowski otrzymali tytuły Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Córka Anny – Teresa Sokołowska, która miała wówczas 12 lat, tak wspomina ten wieczór: „Taka była szaruga, deszcz. Tata mój szedł do swojej mamy, do drugiej wioski, bośmy mieszkali tak, że wioska łączyła się Dębowa z Jodłową. No i szedł do wioski, do swojej mamy i tą panią spotkał pod domem blisko. (…) I wrócił się i weszli tak do domu (…) (Mama) nie wiedziała co ma zrobić i jak się zachować przy tym wszystkim. No ale zostali do rana.” Teresa Sokołowska ocenia decyzję swoich rodziców: „Zgodzili się (…) tak nieprzyjemnie było ich wypędzić w zimie. No przecież to listopad, to grudzień, to już śnieg, zimno. No i gdzie i do kogo ich wypędzić. Jak to? No, zgroza. To jest po prostu nie do wyobrażenia sobie tego. To by tak wypadało ich wypchnąć tu w drzwi? Idźcie, nich się dzieje co chce z wami ? A dobrze, że mój ojciec był taki religijny dosyć twardo i on tak miał jeszcze tą litość i mama w tym miejscu też ulegała, że się nie sprzeciwiała i nie chciała robić przykrości komu. I tak czuła, że jakby weszła ona w to położenie, to też by rozpaczliwa chwila była.”
W artykule wykorzystano informacje zawarte na stronie sprawiedliwi.org.pl