To była jedna z tych historii, które brzmią jak scenariusz do filmu romantycznego. Był rok 1984, wiosna. Andrzej, młody chłopak z Dębicy, jak co dzień wracał trolejbusem do domu z pracy w Straszęcinie. Nie spodziewał się, że to właśnie ten dzień zmieni całe jego życie.
– Widziałem ją przez szybę autobusu. Spała, z nogami wyciągniętymi na oparciu fotela przed sobą. Wyglądała jak obrazek – wspomina Andrzej. – Była taka piękna, że aż mi dech zaparło.
Marica była dziewczyną, na którą trudno było nie zwrócić uwagi. Miała piękne ciemne włosy, które delikatnie opadały na jej ramiona, tworząc aurę naturalnej elegancji. Jej nienaganna figura i długie nogi przyciągały wzrok – Andrzej nie mógł oderwać od niej oczu. – Wyglądała jak marzenie. Była dokładnie taką dziewczyną, o której każdy facet w tamtych czasach śnił. Ale dla mnie była czymś więcej – była doskonałością, którą musiałem zdobyć.
Nie zastanawiał się długo. Impulsywnie postanowił zrobić coś szalonego. Wyskoczył na przystanku i pędem pobiegł za autobusem. Miał szczęście, bo ten właśnie skręcał pod „Morsy”. Na rabacie kwiatowej przed Domem Kultury wyrwał garść tulipanów. Nie myślał o tym, co powiedzą przechodnie ani czy zostanie źle zrozumiany. Kiedy autobus się zatrzymał, wszedł do środka i ruszył wprost do dziewczyny, która wciąż spała. – Dotknąłem jej delikatnie za ramię, żeby się obudziła. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie zaskoczona, a ja bez wahania wręczyłem jej kwiaty i powiedziałem: „Wyjdziesz za mnie?”.
Marica, młoda tancerka z Pragi, była członkinią zespołu folklorystycznego, który przyjechał do Dębicy na występ w Igloopolu. Zaskoczona, a jednocześnie rozbawiona odwagą Andrzeja, zaczęła się śmiać. – Nie wiem, czy to był jego polski akcent, czy szaleńcza pewność siebie, ale nie mogłam przestać się śmiać. Wtedy coś we mnie drgnęło. Pomyślałam: „Dlaczego nie?”.
Marica i Andrzej spędzili ze sobą resztę dnia. Zwiedzali Dębicę, rozmawiali, śmiali się. Marica musiała wrócić do zespołu, ale wymienili się adresami – wtedy nie było telefonów komórkowych, więc ich kontakt odbywał się za pośrednictwem listów.
– Pisałem do niej niemal codziennie – opowiada Andrzej. – Czasem wysyłałem zdjęcia, czasem tylko kilka słów o tym, co u mnie. Każdy list od niej był dla mnie skarbem.
Po roku rozłąki, pełnym tęsknoty i marzeń o wspólnej przyszłości, Andrzej postanowił zrobić kolejny krok. Zdecydował, że przeprowadzi się do Pragi, by być bliżej Maricy.
– To była ogromna zmiana – przyznaje Andrzej. – Praga była dla mnie jak inny świat. Zrezygnowałem z pracy w Straszęcinie i zostawiłem wszystko, co znałem, ale wiedziałem, że dla niej warto.
Początki w Pradze były trudne. Andrzej nie znał języka i musiał odnaleźć się w zupełnie nowym środowisku. Marica jednak była dla niego największym wsparciem. – Każdy dzień uczył mnie czegoś nowego. Dzięki Maricy poczułem, że jestem u siebie, choć byłem tak daleko od domu – wspomina.
W 1985 roku Marica i Andrzej wzięli ślub. Ich miłość przetrwała próbę czasu, a dziś, po 40 latach małżeństwa, wspominają tamte czasy z uśmiechem. Doczekali się trójki dzieci i sześciorga wnuków.
– Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy nie spojrzał na nią przez szybę autobusu – mówi Andrzej. – Ale widocznie tak miało być.
Marica, choć nadal tańczy, robi to dziś już tylko dla siebie. Andrzej, bardziej stateczny niż w młodości, wciąż potrafi ją zaskoczyć drobnymi gestami. – Czasem przynosi mi kwiaty, przypominając sobie tamten dzień – opowiada Marica.
– Przeprowadzka do Pragi była największym wyzwaniem w moim życiu, ale też najlepszą decyzją, jaką podjąłem – dodaje Andrzej. – Życie z Maricą pokazało mi, że warto ryzykować dla miłości.
Ich historia to dowód na to, że prawdziwa miłość nie zna granic – ani tych geograficznych, ani tych, które stawia życie. Andrzej i Marica pokazali, że czasem wystarczy jeden moment, by całkowicie zmienić swoje życie. – To była szalona miłość, ale takie są najpiękniejsze – podsumowuje Marica. – A te tulipany z rabaty? Do dziś trzymam zasuszony jeden tulipan w naszej szufladzie ze wspomnieniami.