Poznałem Karolinę na weselu kuzyna. Była aniołem. Nie takim zwykłym, jak z pocztówki babci, tylko prawdziwą boginią w czerwonej sukience. Miała blond loki, które falowały przy każdym ruchu, uśmiech słodszy niż kremówka i spojrzenie, którym mogłaby zamawiać drinki bez słów.
— Cześć, tańczymy? — zapytałem z pewnością siebie godną mistrza parkietu.
I wiecie co? Zgodziła się!

Czar Karoliny
Była urocza. Śmiała się z moich żartów (nawet tych o teściowej), tańczyła jak zawodowiec i mówiła do mnie „skarb”, choć znaliśmy się od godziny. Powiedziała, że uwielbia długie spacery, zwierzęta i gości weselnych, którzy umieją się dobrze bawić.
— Chyba się zakochałem — mruknąłem, gdy wyszliśmy na taras.
— Oj tam, oj tam! — zaśmiała się słodko i pociągnęła łyk szampana.
Sielanka.
Ale wtedy… zaczęło się.
Diabełek w czerwieni
Najpierw delikatnie. Na przykład w barze, gdy barman zapytał, co podać.
— Whisky z lodem — powiedziałem.
— Co? — Karolina spojrzała na mnie jak na człowieka, który właśnie zaproponował sprzedaż babcinego dywanu. — Pijesz whisky? A nie mogłeś wziąć czegoś normalnego? Jak piwa?
No dobra, myślę sobie, ma swoje zdanie. Ale to był dopiero początek.
Potem na parkiecie. Tańczymy, czuję się jak król balu, aż tu nagle Karolina krzywi się i mówi:
— Ej, ty tak serio? Ty w ogóle umiesz tańczyć?
Jeszcze chwilę temu śmiała się i przytulała, a teraz patrzy na mnie jak na zagubioną owcę na środku autostrady.
— No wiesz… staram się — bąknąłem.
— To przestań! — rzuciła i zaczęła wirować sama, zostawiając mnie jak idiotę na środku parkietu.

Samochód? Aż tak biednie?
Potem przyszedł moment, który ostatecznie rozwiał moje wątpliwości. Wracaliśmy spacerkiem z wesela, gdy nagle zadała pytanie:
— A czym w ogóle jeździsz?
— BMW.
— Oooo, no nareszcie jakiś facet z autem na poziomie! A które?
— E46.
Zapadła cisza. Karolina spojrzała na mnie, jakbym właśnie powiedział, że hoduję gołębie na balkonie w kawalerce.
— Stare to… — mruknęła. — To chyba jeszcze na kasetę muzyka, co?
Zaczęło do mnie docierać, że ten romans idzie w bardzo złym kierunku. Ale finał nadszedł chwilę później, gdy między słowami, niby przypadkiem, padło pytanie:
— A ile w ogóle zarabiasz?
— Około 10 tysięcy miesięcznie — odpowiedziałem, myśląc, że to całkiem dobra kwota jak na gościa w moim wieku.
Karolina zrobiła minę, jakbym powiedział, że moja pasja to zbieranie kapsli.
— No… to tak średnio — rzuciła, wzruszając ramionami. — Wiesz, znam takich, co mają po 30-40 tysięcy. Ale spoko, ważne, żebyś miał ambicje.
Ambicje. Czyli co, kredyt na Porsche i mieszkanie w wynajętym pokoju u cioci?
Koniec złudzeń
To był moment, w którym zrozumiałem, że moja Karolina, ten słodki anioł, to tak naprawdę gazdzina w przebraniu. Najpierw słodka i urocza, ale gdy tylko poczuła, że nie spełniam jej finansowych marzeń, zaczęła patrzeć na mnie jak na nieudany egzemplarz męskiego gatunku.
Wróciłem do domu i patrzyłem w sufit. Myślałem o tym, jak jedna noc może zmienić człowieka. Jeszcze wczoraj byłem facetem zakochanym w bogini, a dziś byłem tym biednym frajerem z „przestarzałym BMW” i „tylko” 10 tysiącami na koncie.
Morał? Jeśli dziewczyna na pierwszej randce pyta o samochód i zarobki, to znak, że powinieneś szybko uciekać. Bo nawet jeśli masz Porsche, to i tak zapyta, czy masz już dom w Hiszpanii.
