Przez długie lata w całej Polsce królowały na szynach. Początkowo w kolorze oliwkowym, a potem żółto-niebieskie woziły pasażerów małych i dużych miejscowości. „Piętrówki” – ileż one budzą wspomnień!

– Pamiętam ten dreszcz emocji, gdy wsiadało się do wagonu. Czy siadać na górze, czy na dole? – wspomina z sentymentem pasażer, który „piętrówkami” podróżował jako dziecko. – Z góry był piękny widok, ale okna na dole były większe. Po latach podróżowania w niewygodnych wagonach z drewnianymi ławeczkami te wagony były naprawdę luksusowe. Miały wygodne siedzenia, a na górnym pokładzie panował niesamowity klimat – człowiek czuł się trochę jak w innym świecie, spoglądając na stację z góry.

Wagony piętrowe woziły pasażerów w całej Polsce, a jednym z ważniejszych szlaków, na których można było je spotkać, była trasa Przemyśl – Kraków. Składy z „piętrówkami” regularnie przemierzały tę trasę, a ich układ był dobrze znany stałym pasażerom. Zwykle na początku znajdowały się cztery wagony piętrowe, potem wagon z przedziałami klasy pierwszej, a na końcu kolejne cztery „piętrusy”. Dla wielu podróżnych był to standardowy widok.

Największy ruch panował w godzinach szczytu. Rano, między szóstą a dziesiątą, pociągi były wypełnione po brzegi ludźmi spieszącymi do pracy i szkół. Podobnie było po południu, gdy po zakończeniu dnia roboczego wszyscy wracali do domów.

– Z Dębicy mniej więcej około godziny 19:00 był taki fajny pociąg do Tarnowa – wspomina Jan Okoń z Czarnej. – Było to wygodne połączenie, żeby później wrócić do domu z miasta, ale ekonomicznie było to chyba nieopłacalne, bo pasażerów tam prawie nie było. Nawet często jeździł bez konduktora, co w tamtych czasach było nie lada ciekawostką.
Rano z Tarnowa do Dębicy „piętrusy” zabierały setki pracowników jadących do pracy w „Stomilu”. Po przejechaniu mostu na Wisłoce był wówczas ostry zakręt, na którym pociąg zwalniał. Wiele osób wykorzystywało ten moment i wyskakiwało w biegu z wagonów, aby szybciej dotrzeć do bramy osobowej fabryki. Dzięki temu nie musieli pokonywać drogi na piechotę z dworca, co pozwalało im zaoszczędzić cenne minuty.

Popołudniami z peronu trzeciego w Dębicy kursowały krótkie składy „piętrówek” do Jaślan. Były one ciągnięte przez parowozy, ponieważ linia do Mielca i dalej do Rozwadowa nie była zelektryfikowana. Te dymiące maszyny stanowiły ogromną atrakcję dla dzieci z osiedla Głowackiego, które z zapartym tchem obserwowały je z kładki nad torami.

– Gdy parowozy przejeżdżały pod kładką, my, dzieciaki, staliśmy nad nimi, czekając na chmurę dymu – wspomina z uśmiechem jeden z dawnych mieszkańców osiedla. – Czasem maszynista miał dobry humor i widząc naszą gromadę, specjalnie włączał gwizdek parowy. To była magia! Dym z komina, para z gwizdka i ten przeciągły, charakterystyczny dźwięk lokomotywy. Po takiej wizycie wracaliśmy do domów umorusani sadzą, ale za to pełni emocji. To było przeżycie, którego się nie zapomina!
Dziś „piętrówki” to już historia, ale wspomnienia o nich wciąż są żywe wśród tych, którzy mieli okazję nimi podróżować. Były symbolem epoki, w której kolej odgrywała kluczową rolę w codziennym życiu tysięcy ludzi. Ich żółto-niebieskie barwy, charakterystyczny wygląd i wygodne wnętrza sprawiły, że na zawsze zapisały się w pamięci pasażerów.