Tak wyglądały święta Wielkanocne w Dębicy za PRL-u. Mimo kryzysu biedy nie było

Kiedyś to były święta – nie to, co teraz! W czasach PRL-u Wielkanoc miała swój wyjątkowy klimat. Może nie było wszystkiego pod dostatkiem, ale za to była radość, serdeczność i cała masa przygotowań, które zaczynały się już na długo przed Niedzielą Palmową.

Nie szło się wtedy do supermarketu po gotowy koszyk ze święconką. Babcia piekła babkę na piecu węglowym, mama kręciła majonez domowy, a tata stał w kolejce po szynkę od piątej rano – bo rzucili! Jak się udało kupić „prawdziwą” kiełbasę albo trochę mięsa, to już był sukces i powód do dumy.

Ale prawdziwe święta zaczynały się tam, gdzie pachniało swojską wędzonką. Bo na dębickich stołach królowały wyroby ze świniobicia – kaszanka, salceson, biała kiełbasa, boczek, szynka w siatce wędzona nad jabłoniowym dymem. I to nie z żadnego sklepu. Choć w PRL-u świniobicie oficjalnie było nielegalne, to nikt sobie tym głowy nie zawracał – na Wielkanoc swojska kiełbasa była obowiązkowa. Co to za święta bez porządnego boczku i kiszki?

Na wsiach wokół Dębicy dobrzy masarze byli na wagę złota – cieszyli się zasłużonym szacunkiem, bo nie każdy potrafił zrobić porządne flaki czy zaprawić kiełbasę tak, żeby miała smak i zapach, który pamiętało się przez cały rok. Gdy ktoś mówił „Andrzej z Zawady bije w ten weekend”, to wiadomo było, że cały przysiółek przyjedzie z gnatami i miednicami. Świniobicie to była niemal ceremonia – z modlitwą, kieliszkiem, i obowiązkowym kawałkiem wątróbki smażonej na cebulce jako pierwszą degustacją.

Zresztą w Dębicy mało kto był „z miasta od zawsze”. Większość rodzin miała korzenie w okolicznych wioskach – w Pilźnie, Brzeźnicy, Nagawczynie, Głowaczowej czy Straszęcinie. Jedna noga w mieście – w bloku, w pracy w zakładzie, a druga – w rodzinnej chacie, w stodole, w sadzie. Dlatego nie było problemu z jajkami – kury gdakały u ciotki, marchewka i buraki z przydomowego ogródka, jabłka z piwnicy, a mleko – prosto od krowy, nie z kartonu. Ser biały robiło się samemu, masło ubijało się w maselnicy. Żadnych konserwantów, a wszystko pachniało świeżością i świętem.

A w Dębicy, zanim jeszcze zasiadło się do świątecznego stołu, to całe zakłady pracy żyły Wielkanocą. W Stomilu – fabryce opon, która pachniała gumą już od samego wejścia – pracownicy składali sobie życzenia między halami, a w stołówce dostawało się kawałek mazurka i herbatę z cytryną w szklance z metalowym koszyczkiem. Czasem organizowano przedświąteczne spotkania, gdzie kierownik mówił kilka słów, a potem leciała muzyka z kasety i można było chwilę odpocząć przy jajku i kiełbasce.

WUCH – czyli Wytwórnia Urządzeń Chłodniczych – też nie zostawał w tyle. Pracownicy często otrzymywali paczki świąteczne – wiadomo, trochę cukru, mąki, czasem puszka ananasa z NRD, a jak się trafiło kakao albo kawa, to był luksus. Przychodziło się po nie z zeszytem, w którym odhaczano nazwiska.

Polifarb pachniał chemią, ale atmosfera była ciepła – na święta panie z administracji przynosiły domowe ciasta, a na hali każdy dzielił się czym mógł. Było wspólne święcenie pokarmów, przynoszonych z domu w pudełkach po margarynie – bo nawet w fabryce trzeba było zachować tradycję.

No i Igloopol – duma regionu, imperium mięsa! Przed Wielkanocą to był prawdziwy szał. Pracownicy mieli dostęp do najlepszych wędlin, które w sklepach były nie do zdobycia. „Wędzonka z Igloopolu” to był rarytas, który lądował na stołach od Rzeszowa po Kraków. A kto miał rodzinę w Igloopolu – ten miał święta jak marzenie.

Wielka Sobota to obowiązkowe święcenie pokarmów. Dzieciaki wystrojone, koszyczki z haftowanymi serwetkami, a w środku chleb, jajko, sól, kiełbasa i czasem… kawałek plasteliny zamiast prawdziwego masła – jak ktoś nie zdolał kupić. Ale najważniejsze, że było z sercem.

W Poniedziałek Wielkanocny, czyli śmigus-dyngus, nikt nie żałował wody. Laliśmy się wiadrami, słoikami, czym się dało. Gumowe sikawki z Pewexu to był luksus! A jak się ktoś za bardzo rozbrykał, to i tak dostał po uszach od babci za przemoknięte ubranie.

I wiecie co? Biedy nie było – bo była rodzina, była wspólnota, był śmiech, zapach świeżo pieczonego chleba i poczucie, że święta to nie rzeczy, tylko ludzie. A że kiełbasa z Igloopolu i ta od wujka z Braciejowej smakowały najlepiej – to już wszyscy w Dębicy wiedzieli.

Podziel się z innymi

Shares

Na kogo oddasz głos w wyborach Prezydenta RP 18 maja 2025 roku ?
Previous slide
Next slide

Więcej informacji...

My i nasi partnerzy uzyskujemy dostęp i przechowujemy informacje na urządzeniu oraz przetwarzamy dane osobowe, takie jak unikalne identyfikatory i standardowe informacje wysyłane przez urządzenie czy dane przeglądania w celu wyboru oraz tworzenia profilu spersonalizowanych treści i reklam, pomiaru wydajności treści i reklam, a także rozwijania i ulepszania produktów. Za zgodą użytkownika my i nasi partnerzy możemy korzystać z precyzyjnych danych geolokalizacyjnych oraz identyfikację poprzez skanowanie urządzeń.

Kliknięcie w przycisk poniżej pozwala na wyrażenie zgody na przetwarzanie danych przez nas i naszych partnerów, zgodnie z opisem powyżej. Możesz również uzyskać dostęp do bardziej szczegółowych informacji i zmienić swoje preferencje zanim wyrazisz zgodę lub odmówisz jej wyrażenia. Niektóre rodzaje przetwarzania danych nie wymagają zgody użytkownika, ale masz prawo sprzeciwić się takiemu przetwarzaniu. Preferencje nie będą miały zastosowania do innych witryn posiadających zgodę globalną lub serwisową.