-Jechaliśmy z mężem drogą przez las do Stasiówki. Nagle w rowie zuważyliśmy jakieś zwierze. To był potwornie wychudzony pies, z rzadką sierścią w której roiło się od pcheł – wspomina pani Beata. Zatrzymaliśmy się przy nim. Patrzył na nas z taką nadzieją w oczach, że serce pękało z bólu.
Dotknięcie go budziło obawy. Pies był brudny, miejscami na skórze były otwarte rany. Cierpiał. Ale w oczach miał tę iskrę życia. W tamtej chwili był bardzo blisko śmierci.
-Nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam go zostawić. Te psie oczy, pełne nadziei tak prosiły. Sara, bo tak ją później nazwaliśmy chciała żyć – wspomina pani Beata.
Pies się ledwie ruszał. Owinęli go kocem i z wielkimi obawami zabrali go do samochodu. Przy każdym dotyku Sara piszczała. Z bólu i lęku. Widać było, że w swoim psim życiu przeszła wiele.
Skóra Sary dosłowanie ruszała się od pcheł. Świerzbowe rany krwawily. Podczas ratowania psa świerzbem zaraziła się też Pani Beata. Sama potem długo walczyła z chorobą.
-Sarę zabraliśmy do domu. Wykąpaliśmy ją i zaczęło się leczenie. Sara bardzo cierpiała, ale otoczona fachową opieką weterynarza szybko dochodziła do zdrowia. Długo trwało zanim nabrała do nas pełnego zaufania. Dziś jest pełnoprawnym członkiem naszej rodziny – cieszy się jej opiekunka.
Od chwili znalezienia Sary minęło kilka lat. Nie powiodły się próby znalezienia jej właściela. Pozostała w domu pani Beaty, który jest dla niej ciepły i bezpieczny. Uwielbia biszkopty.
-Sara to niesamowity pies. Ogromnie inteligentny i rodzinny. Cieszy się życiem i swój psi sposób dziękuje nam za uratowanie życia. A my cieszymy się że jest z nami – mówią zgodnie pani Beat i jej mąż.