Na zamknięty przerdzewiałą pokrywą odwiert w ziemi natknęli się spacerując po lesie. Dla zabawy wpuścili do wnętrza włączony telefon komórkowy. Usłyszeli dźwięki jakby z niewyobrażalnego bólu krzyczało tysiące osób.
Historia wydarzyła się jesienią ubiegłego roku w pobliżu miasta. Grupa znajomych wybrała się na nocną wycieczkę po okolicznych lasach. W planach mieli nocleg pod gołym niebem, tak modny teraz wśród spragnionych mocnych wrażeń młodych ludzi. Byli dobrze wyposażeni. Plecaki, ciepłe kurtki, żywność, liny. Zapadał już zmrok, gdy jeden z nich natknął się na pokryty butwiejącymi liśćmi niewielki pagórek. Uderzył w niego kijem. Zabrzęczał metalicznie. Zaciekawieni odgarnęli liście i gałęzie. Z ziemi wystawał fragment metalowej rury z grubej stali przykryty grubą żelazną pokrywą. Wilgoć i ząb czasu sprawiły, że nie trzymał się zbyt mocno. Z łatwością zdjęli przykrycie rury. Buchnęło z niego ciepło i stęchły zapach. Po kopnięciu w wystającą rurę echo dobiegające z wnętrza było takie, aż ciarki przeszły po plecach.
-Zobaczmy co jest środku, poświećmy latarką – zaproponował jeden z nich.
W bardzo mocnym świetle nie zobaczyli zbyt wiele. Snop światła sięgał może 20 metrów. Otwór był glębszy. Widać było tylko pordzewiałe ściany odwiertu.
-Wpuśmy tu włączony telefon na lince! Nagramy co jest środku!- zakrzyknął jeden z młodzieńców, którego coraz bardziej ekscytował tajemniczy odwiert.
Każdy z nich miał zwój liny o długości około 100 metrów. Włożyli włączony telefon w siatkę po owocach i włączyli w nim latarkę. Aparat sparowali z inną komórką, która pozostała na powierzchni. Delikatnie zaczęli opuszczać urządzenie w dół odwiertu bacznie obserwując ekran komórki. Początkowo nic niezwykłego się działo. Na ekranie przesuwały się pokryte rdzą ściany otworu. Pierwsza linka skończyła się dość szybko. Przywiązano kolejną. Potem następną i jeszcze jedną. Monotonny do tej pory obraz zmienił się. Na rurze oświetlanej światłem latarki nagle ukazały się rysy. Nie zwierzęce , ale jakby od paznokci człowieka. Im niżej tym było ich więcej. I dźwięk. Ludzki. Bez wątpienia ludzki. Krzyk, wycie, skowyt. Nie jednego człowieka, ale wielu ludzi. Setek, może tysięcy. Ten który trzymał telefon skamieniał w jednej chwili. Patrzył na ekran i nie mógł się ruszyć ani wydobyć słowa z siebie. Skończył się ostatni zwój liny. Chłopak, który ją opuszczał w dół odwiertu trzymał koniec w dłoni. Na ekranie pojawiła się czerwonawa poświata tak silna, że światło latarki przy niej nie było widoczne. Skowyt, wydawałoby się tysięcy gardeł przybierał na sile.
Wreszcze stał się tak silny, że chłopak puścił linę z przerażenia i zatkał uszy. Koniec liny wpadł do otworu. Na ekranie rozgorzała czerwień tak mocna jakiej jeszcze nie widzieli. I to był koniec przekazu. Nagle z otworu dobiegł świst tak silny. Jakby sprężonego powietrza. I buchnął gorąc bijąc prosto w niebo. Młodzieńcy nagle odzyskali władzę w nogach i zerwali się do ucieczki. Zostawili wszystko. Plecaki, kurtki, telefony. Biegli nie patrząc gdzie. Za nimi ten świst przybierał na sile. Gdy jeden obejrzał się za siebie dostrzegł jeszcze ogniste światło strzelające w górę. Biegli jeszcze szybciej. Zatrzymali się dopiero gdy zdawało się, że serca im wyskoczą z piersi z wysiłku. Ten który trzymał telefon w ręce miał włosy białe jak mleko. Spojrzał na kolegów. Oni wyglądali tak samo.
Nie próbowali wrócić po pozostawione tam rzeczy. Nikomu nawet nie wspominali o tym co im się przytrafiło.
-Nie wierzyłem w Boga, niebo, świętych ani aniołów. Od tamtej pory uwierzyłem w piekło – powiedział jeden z młodzieńców. Nigdy nie wrócę do tamtego miejsca.
Dębica 1 kwietnia 2024.