Byłem małym chłopcem gdy wybuchła wojna. Mieszkałem z rodzicami w Stasiówce, w pobliżu lasu – wspomina Zbigniew Matłok, który obecnie mieszka w Nagawcznie i od lat pełni tam funkcję sołtysa. Pamiętam jak pewnego dnia zapukała od naszych drzwi żydowska rodzina. Prosili o pomoc.
To było gdzieś w 1942 lub 1943 roku. W Polsce szalał niemiecki terror, ludność żydowska była bez litości prześladowana i mordowana. Za pomoc Żydom groziła kara śmierci – opowiada pan Matłok.
Stasiówka była spokojną wsią, ludzie utrzymywali się z pracy na roli lub w lesie. Pewnego wieczoru do naszych drzwi zapukało młode małżeństwo z dwójką dzieci. To byli Żydzi, którzy szukali schronienia. Tato wpuścił ich do domu. Mama przygotowała im jakiś posiłek, chyba to była jajecznica i chleb. Dzieci były starsze ode mnie. Były przestraszone, widać, że sporo przeszły i bały się. Podobnie jak ich rodzice. Nie mogli zostać u nas w domu, to było zbyt niebezpieczne. Tato przygotował im schronienie w stodole. Była tam taka duża beczka, w której przetrzymywaliśmy zboże. Tam zrobił dla nich schronienie. W niej spędzali całe dni, wychodząc w nocy, żeby rozprostować kości, umyć się i trochę pospacerować. Niestety jeden z mieszkańców wsi współpracował z Niemcami. Szybko odkrył, że są u nas Żydzi. Działający we wsi partyzanci ostrzegli tatę, że Niemcy wiedzą o tym, że ukrywamy Żydów. Nasi goście musieli opuścić nasze gospodarstwo. Tato wykopał w lesie ziemiankę, gdzie się przenieśli. Mama codziennie jak zapadał zmrok przynosiła im jedzenie. Nie wiem ile czasu to trwało. Pewnego poranka zajechali do nas Niemcy. Krzycząc i grożąc kazali pokazać gdzie są Żydzi. Tato zaprzeczał, mówiąc, że nie ma u nas Żydów. Posypały się ciosy. Potem zaczęto przesłuchiwać mamę. Niemcy byli dobrze zorientowani, pytali po co chodzi do lasu. Po drzewo, odpowiadała, muszę czymś palić – tłumaczyła Niemcom mama.
– To pokaż nam to miejsce gdzie zbierasz to drzewo – rozkazał jeden z Niemców. Mama poprowadziła ich na skraj lasu jak najdalej od kryjówki Żydów. Ale Niemcy zaczęli przeczesywać las na znacznie większej szerokości. Pomagał im ten donosiciel. W końcu gdzieś dostrzegli trochę świeżo wykopanej ziemi i trafili na wykopaną ziemiankę. Z tryumfem przyprowadzili tatę i mamę i powiedzieli, że to są Żydzi, których my ukrywaliśmy. Tato zaczął zaprzeczać, podobnie jak mama. W gronie tych Niemców był jeden z żołnierzy, którzy znał tatę. Tato z nim handlował – dostarczał mu wyprawione skórki królicze, jajka, sery i inne produkty żywnościowe. Wstawił się za ojcem. Niemcy wezwali ukrywających się Żydów aby wyszli z kryjówki. Ale oni nie posłuchali. Wtedy zaczęli strzelać z karabinów maszynowych do środka ziemianki. Wszyscy zginęli. Cała czwórka, dwójka dorosłych i dwoje dzieci. Mojemu tacie Niemcy nic nie zrobili, uratował nas jeden z tych Niemców. Za jakiś czas partyzanci zlikwidowali tego donosiciela, który przekazał Niemcom informację o tym, że ukrywamy Żydów. Gdy leśni weszli do domu, żeby wykonać na nim wyrok, zasłonił się swoim synem. Mimo to strzelili i zranili tego chłopaka w rękę. Miał potem ślad po kuli na dłoni – kończy swoją opowieść Zbigniew Matłok.