Kilka dni temu na naszych łamach pojawił się artykuł o niewytłumaczalnych zjawiskach uznawanych za cudowne, które ludzie przypisują wstawiennictwu Matki Boskiej Zawadzkiej. Poniżej publikujemy inną relację, nie podejmując się rozstrzygać czy był to cud czy tylko przypadek pozostawiając tę kwestię do wiary lub niewiary każdemu z naszych Czytelników.
„Po zakończeniu wojny chodziłem do szkoły w Stasiówce. To były ciężkie czasy powojenne, kiedy wszystkiego brakowało m.in. ubrań. Mama uszyła mi spodnie z takich wojskowych oficerskich spodni, bo innych nie miałem. Na nogi zakładało się drewniaki, bo innych nie było. Gdy szedłem do I Komunii Świętej to pamiętam, że do kościoła w Zawadzie ze Stasiówki szedłem boso i dopiero w Zawadzie mama ubrała mi buty. Na tą wielką uroczystość ksiądz dał nam dwie bułeczki i z powrotem w drogę do Stasiówki. Kawałek z Zawady szedłem w butach a potem mama kazała buty ściągnąć i dalej do Stasiówki szedłem boso. W czwartej klasie bardzo ciężko zachorowałem, trochę z własnej winy. Sale lekcyjne były ogrzewane piecami kaflowymi w których paliło się drewnem i węglem. Razem z kolegą pomajstrowaliśmy trochę przy rurze prowadzącej do komina i dym powoli zaczął ulatniac się do klasy. Efekt był taki, że lekce przerwano ale mój stan zdrowia bardzo się pogorszył. Doszło u mnie do zaczadzenia i kłopotów z oddychaniem. Znalazłem się w szpitalu w Krakowie, gdzie stwierdzono, że miałem rozedmę płuc. Stan beznadziejny. Lekarz w szpitalu powiedział mojej mamie, że nie ma dla mnie nadziei i wypisują mnie ze szpitala. Jedynym ratunkiem w mojej sytuacji był Pan Bóg – tak powiedział mamie lekarz. Pamiętam, że z ciężkim sercem opuszczaliśmy szpital i udaliśmy się w drogę do domu. Gdy dojechaliśmy do Dębicy nie było jak się dostać do Stasiówki. Trochę szedłem pieszo, ale większość drogi mama niosła mnie na plecach, jak sił mi już brakowało. Po powrocie do domu mój stan był bardzo ciężki i wciąż się pogarszał. Lekarze z Dębicy, których wezwano do mnie też nie dawali mi szansy na życie, a ksiądz udzielił mi ostatniego namaszczenia. Trawiony gorączką leżałem łóżku i tylko czasem miałem przebłyski świadomości. Własnie podczas takiej chwili powiedziałem mamie żeby poszła do Zawady do Matki Bożej Zawadzkiej i tam modliła się o łaskę zdrowia dla mnie. Ja bardzo pragnąłem żyć. Mama nie chciała mnie samego zostawić, ale ostatecznie posłuchała mnie i poszła do Zawady i swoją nadzieję na moje wyleczenie powierzyła Matce Boskiej Zawadzkiej do której zaczęła się modlić. Ja zostałem w tym czasie w domu i jak przez mgłę widziałem obraz Matki Boskiej Zawadzkiej. Potem zapadłem w sen, spałem bardzo długo. W tym czasie mama wróciła z Zawady do domu, a ja dalej się nie budziłem ale miałem już równiejszy oddech, nic mi już tak w płucach nie świszczało. Gdy obudziłem się czułem się już znacznie lepiej i od tego czasu mój stan zdrowia zaczął się poprawiać. Do dziś żyję, a minęło już od tego wydarzenia sporo lat” – relacjonuje starszy już mężczyzna, który nigdy nie przestaje dziękować Matce Boskiej za otrzymane łaski.
Czy to cud czy przypadek?