Było takie miejsce w przedwojennej Dębicy gdzie młodzież zarówno ta wyznania mojżeszowego jak i narodowości polskiej w zimie chodziła się poślizgać. Nazwanie tego miejsca lodowiskiem byłoby pewnie nadużyciem, ale dla kilkunastoletnich wówczas chłopców miejsce to było czymś szczególnym. Ryzykując nawet laniem od ojców chłopcy zwłaszcza pochodzenia żydowskiego chodzili poślizgać się na butach, bo o prawdziwych łyżwach można było wówczas tylko pomarzyć.
Kto wie gdzie zlokalizowana była ta ślizgawka ?
Jak można przeczytać w „Księdze Dębicy” w centrum Nowej Dębicy istniał parów. „Zimą, kiedy zamarzała zbierająca się w nim woda, obok chasydzkiego betmidrasza powstawało prawdziwe lodowisko – najlepsze w mieście. Chłopcy przychodzili się tam poślizgać w piątki po szkole, około 11 rano – bo w żaden inny dzień tygodnia nie mieli na to czasu.
Na ślizgawce nie było różnic pomiędzy chasydami a prostakami, pomiędzy „futrzanymi płaszczami” a „futrzanymi czapkami”, pomiędzy „przystrzyżonymi” a „pejsatymi”. Każdy pokazywał to, co umiał. Łyżwy stanowiły wielką sensację. Jeździło się w normalnych butach, przez co wiele dzieci zdzierało sobie podeszwy. Okna sklepów wielu spośród ich ojców wychodziły właśnie na to lodowisko. Ale to w niczym nie pomagało. Chłopcy uczący się u mełameda z Tarnowa przy rynku wracali do domu inną drogą – tak, aby ojcowie nie mogli ich zobaczyć. Przemykali cichcem uliczką obok przytułku, zjawiali się na tyłach chasydzkiej modlitewni – obok wychodka, od którego odpadły drzwi – i tym sposobem, niezauważeni przez ojców, mogli się trochę poślizgać.
Kiedy któregoś z nas nie było w domu do południa, ojciec wiedział, gdzie nas znaleźć. Wkładał do cholewki brzozową rózgę i kierował swoje kroki ku parowowi. Na widok zbliżającej się postaci, koledzy krzyczeli: „Zelig, Zalmen, wasz ojciec idzie!”. A my schodziliśmy z lodu i stawaliśmy spokojnie na skarpie z miną niewiniątek.
Ojciec podchodził i pytał: „Co wy tu robicie?”. A my odpowiadaliśmy: „Nic, patrzymy.”. „Ślizgaliście się?”. „My? Nie!”. Ale ojciec nie dawał za wygraną. Kazał Zeligowi podnieść nogę i mówił: „Patrzcie! To jest dowód na to, że się ślizgaliście!”. I w tym momencie brał rózgę i zaczynał ciąć nas po nogach! Po chwili złość mu przechodziła: wyciągał chusteczkę z kieszeni, ocierał nam łzy z oczu i podcierał nosy, dawał każdemu po krajcarze, brał za ręce i zaprowadzał do domu. W drodze powrotnej pytał: „Czy widzieliście, żeby wasz dziadek, reb Berysz, kiedykolwiek bawił się na ślizgawce?”. W owym czasie reb Berysz miał 75 lat” .
„Księga Dębicy. Kolebka naszej młodości ” w przekładzie Ireneusza Sochy.
Dziękujemy Panu Ireneuszowi Sosze za udostępnienie fragmentu „Księgi” opowiadającej o przedwojennej, dębickiej ślizgawce.