Artura poznałam w bardzo dziwnych okolicznościach. Słowo poznałam jest tu nieco za duże, po prostu zauroczyłam się nim, niestety bez wyraźnej wzajemności. Któregoś dnia po naszej lekcji z „Przecinkiem” do naszej klasy weszło kilku chłopców i między innymi Artur. „Przecinek” posadził ich dokładnie za naszą ławką, coś podyktował i zajął się lekcją. Westchnienia i prawie słowa modlitwy o cud dobiegały zza naszych pleców; stan wiedzy owych nieszczęśników nie był imponujący. Obejrzałam się za siebie i zapytałam siedzącego tuż za mną chłopaka: – Może pomóc?
W życiu nie widziałam tak wdzięcznego spojrzenia i pełnych wdzięczności słów dziękuję tuż po lekcji. No i tak rozpoczęła się nasza dziwna znajomość z Arturem. Mijaliśmy się dziesiątki razy na szkolnym korytarzu mówiąc sobie „cześć” i nic więcej. Nie będę ukrywać, że Artur wpadł mi w oko, zresztą kilku moim koleżankom również. Całymi miesiącami czekałam, aż podejdzie i porozmawia ze mną, zaprosi na spacer. A on nic tylko „cześć” i szedł dalej. Trwało to chyba całą pierwszą klasę liceum i chyba drugą. Któregoś dnia Artur podszedł do mnie i poprosił o spotkanie. Moje koleżanki stojące wraz ze mną roześmiały się głośno, on spąsowiał jak róża, a ja zgodziłam się przyjść. Do umówionej wówczas 16.00 pozostało jeszcze ponad dwie godziny, a ja przeglądając swoje szafy nie mogłam znaleźć nic, co byłoby odpowiednie na to spotkanie, na które czekałam przecież od tak dawna. Tuż przed wyjściem na spotkanie z Arturem nagle okazało się, że drzwi naszego mieszkania zatrzasnęły się. Byłam zamknięta w domu jak w klatce i nie było nikogo, kto mógłby pomóc mi w takiej sytuacji. Rodzice byli w pracy, w latach 70-tych telefon w domu był rzadkością. Siedziałam zamknięta i ze łzami w oczach patrzyłam jak wskazówki wolno mijają godzinę 16, potem 16.30, 17.00. Drzwi udało się odblokować dopiero po powrocie taty późnym wieczorem.
Po tym niefortunnym zajściu Artur w dalszym ciągu mówił mi „cześć”, ale nie chciał rozmawiać. To znaczy nie próbował nawet podejść do mnie, a ja również nie miałam odwagi. I tak znaliśmy się dalej wypatrując za sobą oczy, ale żadne nie miało odwagi zrobić kroku ku sobie.
Kiedyś chyba spotkałam go na Rynku, ale do końca nie jestem pewna. Każdy kto jest krótkowidzem, a ja nim jestem niestety, wie jakie to uczucie wybrać się na miasto bez okularów. Cały świat jest wówczas zamazany a osoby się poznaje jak się na nie wpadnie lub się odezwą do siebie. Któregoś dnia właśnie byłam na Rynku i z daleka chyba dostrzegłam sylwetką Artura. Mówię „chyba”, bo w tym momencie przypomniałam sobie, że w Kaprysie przy kasie zostawiłam właśnie torebkę. Wcześniej robiłam tam zakupy i mając czymś zaprzątnięte myśli zwyczajnie zostawiłam ją na ladzie. Odwróciłam się jak oparzona i wróciłam do sklepu, na szczęście torebka jeszcze leżała na tym miejscu na którym ją zostawiłam. Zabrałam ją szybko i wróciłam na Rynek, licząc że Artur tam jest, ale chyba to nie był on.
Kilka dni później Artur przestał mówić mi „cześć”, czym bardzo mnie zranił. Zachodziłam w głowę co było tego przyczyną bo, zupełnie tego nie chcąc coraz bardziej zależało mi na nim. Dosyć to dziwne, przecież prawie się nie znaliśmy, a jednak. O Arturze wiedziałam bardzo dużo, mieliśmy wspólnych znajomych, kilka moich koleżanek również się nim interesowało. Z jedną z nich nawet się umówił i byli razem gdzieś w kinie, co wzburzyło mnie dogłębnie. Też umówiłam się z kilkoma jego kolegami, a na studniówkę wybrałam się z jego przyjacielem z klasy, też Arturem. On przyszedł z jakąś blond dziewczyną, którą pierwszy raz w życiu widziałam na oczy i tańczył z nią jakby świata nie widział. Ja tańczyłam całą noc z drugim Arturem wciąż marząc i czekając żeby przyszedł i poprosił mnie do tańca. Niestety, nic takiego się nie stało. Po maturze nasze drogi się zupełnie rozeszły. Słyszałam, że „mój” Artur wyjechał gdzieś na studia, podobno do Krakowa. Ja też wyjechałam z Dębicy do Chicago, tam próbowałam znaleźć swoje miejsce w życiu, ale nie za bardzo to się udało. W końcu po blisko trzydziestu latach wróciłam do Dębicy. Wrażenie, jakie robi miasto teraz jest piorunujące. Gdy wyjeżdżałam stąd szare ulice, krzywe chodniki i smutne budynki robiły przygnębiające wrażenie. Teraz miasto jest kolorowe, prawie że piękne, tylko ludzie jacyś smutni. Jakby bez wiary w siebie i tacy zgaszeni.
W którąś sobotę odwiedziłam dębicki Raj, akurat trafiłam na promocję jakiejś firmy kosmetycznej. Przyglądałam się szminkom, cieniom i kosmetykom aż nagle w tłumie dostrzegłam znajomą postać. Artur stał gdzieś na holu, a obok niego urocza kobieta, która najwyraźniej była jego żoną. Oboje nosili obrączki na palcach, obok nich kręciły się dwie śliczne dziewczynki. Jakby nigdy nic powiedział mi „cześć” i przytulił swoją żonę do siebie. Trochę zrobiło mi się przykro, może bardziej niż trochę, bo tak naprawdę do Dębicy wróciłam z tą myślą, że spotkam właśnie jego. I miałam głęboką nadzieję, że tym razem oprócz „cześć” zamieni ze mną chociaż kilka słów.