Byli pracownicy Igloopolu z sentymentem wspominają jak Edward Brzostowski, czasem w szczerym polu, chodził i własnymi krokami dokonywał pomiarów. – Jestem człowiekiem czynu – mówił o sobie były wiceminister. Nie mam czasu na jakieś papierowe ceregiele.
Wyglądało to mniej więcej tak. W garniturze przez szczere pole szedł Edward Brzostowski. Za nim biegł, bo Edward chodził szybko, tłum jego podwładnych – geodetów, architektów i innych pracowników. Edward mierzył krokami teren i mówił, że w tym miejscu stanie np. nowa hala produkcyjna. Będzie mieć takie i takie wymiary. Potem musieli to na papier przelewać towarzyszący mu pracownicy, oczywiście konsultując to wszystko z szefem. Czasem bywało tak, że istniejące już fundamenty mierzyli geodeci i nanosili je na mapy -rzecz dziś nie do pomyślenia. W taki sposób powstały budynki do dziś istniejące w Straszęcinie oraz przy Al. Jana Pawła II i wiele innych.
-Jego pomiary robione w ten sposób były robione z dokładnością do 1 centymetra – mówią byli podwładni Brzostowskiego.
Podobną metodę Edward stosował w czasie gdy był burmistrzem, ale tutaj musiał nieco hamować swoje inwestycyjne zapędy, bo przepisy budowlane w Polsce są obecnie bardzo ostre. Krokami mierzył budowany przez siebie ratusz na terenie dawnej jednostki wojskowej. W podobny sposób mierzył wiele miejskich inwestycji. Różnica pomiędzy czasami Igloopolu polegała na tym, że tam zaraz po wymierzeniu wjeżdżały maszyny i kopały fundamenty a w czasach gdy był burmistrzem, wszystko musiał przejść swoją urzędową drogę i uzyskać niezbędne pozwolenia, zgody itp. Te procedury doprowadzały Brzostowskiego do szewskiej pasji, który niejednokrotnie w sobie właściwy sposób, mówił co o tym myśli. A myślał głośno i dosadnie. Jak to Edward Brzostowski.