„W Dębicy Żydów było bardzo dużo i oni mieli wszystkie sklepy w swoich rękach. Nie było Polaków, którzy mieliby sklepy. Przed wojną był tam dwa sklepy obuwnicze. Raz wybrałam się tam, żeby kupić buty. Spodobały mi się buty jakie nosiła pokojówka na plebanii i chciałam sobie sprawić takie same. Były to piękne skórzane buciki. W niebieskim kolorze. Pewnego dnia wybrałam się do miasta, piechotą, boso żeby sprawić sobie takie same. Byłam w jednym sklepie, potem w drugim. Tam sprzedawali tacy pejsaci Żydzi, w chałatach. Wybierałam długo, aż wreszcie kupiłam. Ten sprzedawca tak mi je zachwalał. Były piękne i kosztowały niemało.
Przyszłam do domu, ale okazało się, że te buty nie pasują na mnie. Moje nogi od chodzenia boso były twarde i szerokie. A buciki były bardzo zgrabne, ale nie pasowały na mnie. Ciasne były, trudno było całą mszę wystać. Tak bardzo mnie piły. Chciałam je rozciągnąć, lałam w nie wodę i wpychałam sianem, żeby były większe. Ale to nic nie pomogło. W końcu miałam ich już dość i dałam je mamie dla młodszej siostry. Taka to była historia z butami.
Może gdzieś tam były polskie sklepy, ale ja ich nie widziałam. Ja nawet nieraz mówiłam, że jakby nie było Żydów, to by nie było sklepów. Ale okazało się inaczej. Teraz nie ma Żydów i Polacy mają sklepy, ale przed wojną było inaczej. Dużo Żydów w Dębicy chodziło w chałatach i z pejsami. Zawsze ich można było spotkać na ulicy, jak przychodziłam do miasta. Ale ja rzadko tam bywałam, bo trzeba iść na piechotę. Pociągi jeździły rzadko i były drogie bilety. Jak potrzebowałam kupić buty czy coś sprzedać to szłam do Dębicy, ale nie było to często”
Książkę „Maria Kolakowska. Moje długie życie” z której pochodzi powyższy fragment można nabyć w naszym sklepiku redakcyjnym.