Previous
Next
Previous
Next
Previous
Next

O tym jak w Pacanowie panna młoda do ślubu bez wianka szła, a Kazio z Łęk Dolnych się wzruszył gdy wnuka na świecie zobaczył

Pewnego razu przyszedł do mnie mój znajomy, Bronek, który miał żenić syna gdzieś na kielecczyźnie.

-Słuchaj Stasiu – mówi do mnie. Mój syn Kaziu żeni się za Pacanowem. Pojechałbyś tym swoim Żukiem na wesele z nami? Pasuje mi zabrać ze 12 osób, a taksówką to by strasznie drogo wychodziło i ze trzy samochody trzeba by wynająć.

W tym czasie na wsiach wciąż wiele osób jeździło furmankami na co dzień. Pojawiały się już pierwsze auta, ale nie było ich za dużo. Bronek auta nie miał. Mógł wynająć na wesele taksówkę ale taka usługa kosztowała około tysiąca złotych za kurs z Łęk do Pacanowa. Gdyby Bronek chciał wynająć trzy taksówki, żeby zawieść wszystkich gości na miejsce, to kosztowałoby go to jakieś trzy tysiące. Na Żuka bez problemu wchodziło 12 osób, a koszt kursu w okolice Pacanowa i z powrotem wynosił około 1500 zł. Oszczędność była oczywista. Więc nic dziwnego, że Bronek zwrócił się do mnie. Weselny kurs miał być w sobotę.

-Nie ma sprawy Broniu – powiedziałem do niego. Pojadę.

W sobotę rano na skrzynię Żuka zapakowałem gości, Bronka razem z żoną, jego syna, córki i pojechaliśmy do Pacanowa. W międzyczasie okazało się, że to wesele nie jest w samym Pacanowie, ale gdzieś obok, jakieś dwadzieścia kilometrów od tego miasteczka. W każdym bądź razie była to rdzenna kielecczyzna i trzeba było się mieć na baczności, bo tu nigdy nic nie wiadomo. Ja w tym czasie już trochę świata poznałem i o Kielcach co nieco słyszałem.

Droga trwała parę godzin, atmosfera była wesoła, jak to w dniu wesela. Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Gdy zbliżaliśmy się do domu pani młodej to zobaczyłem, że przed nim stoi furmanka a do niej zaprzęgnięty jest siwy koń. Chałupa i obejście było przystrojone, jak na wiejskie wesele przystało. Goście odświętnie ubrani kręcili się po podwórku. Na wozie siedział gospodarz, jak się potem okazało ojciec panny młodej. Ona sama siedziała za nim. Uskarżała się na bóle brzucha i ojciec miał zamiar wieźć ją do szpitala. Jej stan początkowo uważano za efekt zdenerwowania, bo pora była już późna, ślub miał być o jedenastej, goście zaproszeni byli już w domu a pana młodego nie było. Ale to było coś poważniejszego jak się później okazało. Gdy dojechaliśmy pod dom to panna młoda wyraźnie się ucieszyła na widok Kazia. Kaziu wyskoczył z samochodu i podbiegł do swojej narzeczonej siedzącej na furmance. Ucałował ją na powitanie, porozmawiał z nią oraz jej ojcem i podszedł do mnie.

-Stasiu– mówi do mnie. Jest problem. Musimy wcześniej jechać do Urzędu Stanu cywilnego, bo ona źle się czuje.

Dopiero za dłuższą chwilę dotarło do niego, czemu się źle czuje.

Właśnie w tym momencie ojciec Kazia dowiedział się, że jego przyszła synowa bez wianka do ślubu idzie.

Kaziu i jego narzeczona poznali się w Krakowie. Jak się okazało, że panna młoda jest przy nadziei to postanowili się pobrać. Mieli pewnie nadzieję, że uda się ze ślubem zdążyć przed rozwiązaniem, ale dzieciątko co go młoda pod sercem nosiła miało własne plany…

Bronia na tę wieść omal nie pokręciło, jak do niego dotarło, że za chwile będzie dziadkiem, chociaż w ogóle się tego nie spodziewał. Przynajmniej w tym dniu. Ruszył ku Kaziowi by mu ojcowską sprawiedliwość wymierzyć. Kaziu był gotów wiać gdzie pierz rośnie, aby gniewu ojca uniknąć, ale ich głowy ostudziły słowa panny młodej, że ma bóle. Nie było na co czekać. Zostawiłem gości, którzy przyjechali ze mną. Poszli do domu panny młodej na kawę. Ja zapakowałem niedoszłych jeszcze małżonków na auto i ruszyliśmy do pobliskiego Urzędu Gminy, żeby zdążyli jeszcze przed rozwiązaniem zostać legalnym małżeństwem. Było gdzieś około godziny dziewiątej rano. W Urzędzie Gminy ślub był zaplanowany dopiero na 11.00. Dość szybko dojechaliśmy na miejsce. Młody pobiegł na górę i wyjaśnił urzędnikom w czym rzecz. Że potrzebują ślubu szybciej i czasu nie ma za wiele. Urzędnicy wobec takich okoliczności stanęli na wysokości zadania i zgodzili się uroczystość przyspieszyć. Wzięli ich bez kolejki, bo tego dnia więcej par zamierzało sobie powiedzieć „tak”, i w ciągu piętnastu minut młodzi dostali ślub cywilny. Siostra panny młodej, śliczna dziewczyna w wieku około lat 22 i ja byliśmy świadkami na tej uroczystości .

Panna młoda była oczywiście w stroju na tę okazję stosownym, czyli w sukni ślubnej, ale bez wianka, bo mimo zwyczaju, już w tych okolicznościach go założyć nie wypadało. O godzinie dziesiątej młodzi formalnie, z prawnego punktu widzenia naszej umiłowanej socjalistycznej Ojczyzny, byli już małżeństwem, ale nie mieli jeszcze ślubu kościelnego. Panna młoda, już nieco spokojniejsza, poczuła się lepiej, bo bóle, które wcześniej jej dokuczały ustąpiły.

-Kaziu – powiedziała do swojego świeżo poślubionego męża. Może byśmy zdążyli jeszcze kościelny ślub wziąć?

Pana młodego trochę wcięło, ale szybko się opanował.

– Spróbujmy – odrzekł. Może damy radę. Nie ma na co czekać.

Siostra panny młodej zapytała mnie czy mam dowód osobisty i czy jestem kawalerem. Odpowiedziałem, że tak, bo jadąc w trasę dowód i prawo jazdy zawsze ze sobą zabierałem. I kawalerem też jestem, bo wtedy jeszcze byłem. Spytała mnie czy zostałbym z nią pierwszym drużbą na tym ślubie. No wiadomo, że w takich okolicznościach nie mogłem odmówić. Tak zostałem pierwszym drużbą na weselu, jak to jest w odwiecznym zwyczaju.

Pojechaliśmy do kościoła. Tam też ślub był zaplanowany na znacznie późniejszą godzinę, ale z wiarą i wielką pokorą pan młody zastukał do drzwi plebanii. Otworzyła gospodyni.

-My do księdza dobrodzieja … – z prośbą w głosie mówił Kazio.

-Księdza nie ma!- oznajmiła gospodyni. Religię ma! Ale nie tu! Ale na drugiej wsi!

-O Jezu!– jęknął Kaziu. – Daleko to? – zapytał nie tracąc jeszcze nadziei.
Jego żonie mina też posmutniała, jak się okazało się, że ta lekcja religii jest w innej miejscowości.

-A nie za bardzo! – odrzekła gospodyni. Parę kilometrów stąd. O tam! – wskazała ręką kierunek.

Nie zwlekając ruszyliśmy do tej miejscowości, która na szczęście była oddalona tylko o trzy kilometry. Znaleźliśmy księdza, który faktycznie akurat miał lekcję religii. Kaziu poprosił go na zewnątrz i wyjaśnił z czym przyjechał. Ksiądz bez wahania lekcję religii przerwał, wsiadł na swoją wueskę i na pełnym gazie ruszył w kierunku kościoła. Tylko kurz wzbijał na drodze. My za nim. W parę minut byliśmy na miejscu. Ksiądz błyskawicznie przebrał się w szaty liturgiczne i stanął przy ołtarzu. Przy pustym kościele udzielił młodym ślubu, a ja wraz z siostrą młodej byliśmy pierwszymi drużbami. Ślub też trwał krótko, bo zaledwie piętnaście minut. Nie było Mszy Świętej, tylko sam sakrament. Oficjalnie przed Bogiem i urzędem młodzi byli już małżeństwem i dziecko mogło się już spokojnie rodzić. Po sakramencie małżeństwa panna młoda poczuła się na tyle dobrze, że postanowiliśmy wrócić do jej domu, gdzie zostali goście i rodzice, w tym wciąż rozgniewany na pana młodego ojciec. Jak się dowiedział od nas, że już po ślubie cywilnym i kościelnym też, to omal nie wyszedł z siebie.

-A my chcieli wszyscy na tym ślubie być!– krzyknął. Bo jak to wygląda, że syn bez rodziców ślub bierze, a tu gości pełny dom!

I ruszył z nerwą do swojego syna, który od jakiejś godziny był już pełnoprawnym małżonkiem. Pamiętać trzeba, że Bronek to był krewki rolnik z Łęk Górnych, a wiadomo z takimi żartów nie ma. Trochę pokrzyczeli na siebie, ale Broniu wkrótce ochłonął. Rodzice zaprosili gości na obiad. Było gdzieś koło godziny trzynastej. Ja też zostałem zaproszony i chętnie z zaproszenia skorzystałem. Dzień od samego rana był pełen wrażeń, a suto zastawiony stół kusił. Zasiadłem przy nim razem z innymi gośćmi. Atmosfera powoli stawała się weselna, pojawiły się pierwsze toasty i humory wszystkim zaczęły dopisywać. W którymś momencie Kaziu podszedł do mnie.

-Stasiu! Zaczęło się! – powiedział z przejęciem.

-Co ?! – zapytałem zaskoczony.
-To się zaczęło, naprawdę, chyba rodzi – mówił wskazując na żonę. – Trzeba jechać.

Pani młoda znów dostała ataku bólu i zaczęła mówić, że to chyba już
-Jedziemy do Pacanowa! – zakrzyknął Kaziu.

Zapakowaliśmy młodą, jej siostrę i Kazia do auta. Na pełnym gazie ruszyliśmy do Pacanowa. Mieliśmy do przejechania jakieś dwadzieścia kilometrów. Jechaliśmy na długich światłach, co nam na drodze dawało pozycję uprzywilejowaną. Wtedy nie było obowiązku jazdy na światłach przez całą dobę. Każdy kierowca wiedział, że jak inny samochód jechał z włączonymi światłami to miał ważny powód do tego i wszyscy ustępowali mu pierwszeństwa i ogólnie ułatwiali jazdę. A teraz wszyscy jeżdżą na światłach i nie wiadomo o co chodzi.

Dojeżdżając do Pacanowa, u panny młodej zaczęła się akcja porodowa, tak że ledwie zdążyliśmy dojechać do Izby Porodowej. Z budynku pielęgniarki wyjechały specjalnym wózkiem, na który posadzono rodzącą już kobietę. Szybko trafiła na salę porodową. Kaziu został z nią, ale musiał czekać na korytarzu, bo wtedy porodów rodzinnych jeszcze nie było, a kobiety rodziły same w obecności położnych i swoich facetów do tego nie potrzebowały.

-Stasiu ty jedź do domu, a ja tu zostanę, jak będzie po wszystkim, to tam do was dojadę taksówką– powiedział do mnie.

Ruszyłem z powrotem, a Kaziu został na porodówce. Po paru minutach wyszła do niego położna i powiedziała, że ma syna. Kaziu na tę wieść omal nie zemdlał z wrażenia i aż sobie chłopina usiadł z wrażenia na krześle. Gdy ochłonął wybiegł z porodówki i poszedł na postój Taxi. Zamówił kurs i ruszył do domu z radosną nowiną. Przed domem, gdzie stała też spora gromada gości, z niepokojem na twarzy stał Broniu i cała rodzina. Wszyscy czekali na wieści co z panną młodą.

-Tato masz wnuka! – zawołał do niego Kaziu wysiadając z taksówki.
Chłop momentalnie zmienił się na twarzy i z radości aż zaniemówił.
-Tak, tato! Mam syna, a ty wnuka ! – poklepywał go po plecach Kaziu.
Chłopu oczy zwilgotniały, bo emocji miał dziś co niemiara. W jednym dniu jego rodzina powiększyła się o córkę i o wnuka, a to był powód, by nawet twardy rolnik z Łęk Górnych łezkę uronił. Przy czym było widać, że wnuk to dla niego prawdziwy dar Boży. Cała rodzina z ulgą odetchnęła, że tak się wszystko szczęśliwie potoczyło. Rozpoczęło się prawdziwe kieleckie wesele.

Opowiadanie to jest fragmentem książki Stanisława Jarosza „Z fantazją przez życie”

Podziel się z innymi

Shares
Previous
Next

Więcej informacji...

My i nasi partnerzy uzyskujemy dostęp i przechowujemy informacje na urządzeniu oraz przetwarzamy dane osobowe, takie jak unikalne identyfikatory i standardowe informacje wysyłane przez urządzenie czy dane przeglądania w celu wyboru oraz tworzenia profilu spersonalizowanych treści i reklam, pomiaru wydajności treści i reklam, a także rozwijania i ulepszania produktów. Za zgodą użytkownika my i nasi partnerzy możemy korzystać z precyzyjnych danych geolokalizacyjnych oraz identyfikację poprzez skanowanie urządzeń.

Kliknięcie w przycisk poniżej pozwala na wyrażenie zgody na przetwarzanie danych przez nas i naszych partnerów, zgodnie z opisem powyżej. Możesz również uzyskać dostęp do bardziej szczegółowych informacji i zmienić swoje preferencje zanim wyrazisz zgodę lub odmówisz jej wyrażenia. Niektóre rodzaje przetwarzania danych nie wymagają zgody użytkownika, ale masz prawo sprzeciwić się takiemu przetwarzaniu. Preferencje nie będą miały zastosowania do innych witryn posiadających zgodę globalną lub serwisową.