„Pewnego piątku rano – opowiada rabin, jeden z ocalonych przez rodzinę Mikołajkowów – byłem zajęty pracą, gdy weszła żona doktora i powiedziała, że podobno wszyscy Żydzi muszą być zlikwidowani w ciągu kilku dni. Ogarnęła mnie panika”. Pobiegł z powrotem do getta i powtórzył wiadomość. Zapanowała trwoga. W pośpiechu urządzono prowizoryczne kryjówki pod fundamentami domów lub pod belkowaniem dachów. „Doktor powiedział mi – mówi rabin – że spróbuje uratować moją rodzinę. Rano w niedzielę 17 VII 1942 roku żona jego udała się do getta. Nie – Żydom w zasadzie nie wolno było tam wchodzić. Przyszła z ostrzeżeniem, że likwidacja rozpocznie się za kilka godzin. Dała mi klucz od swojego strych i powiedziała, żebym spróbował ukryć tam tyle osób ile się tylko da”. W ciągu kilku godzin młody chłopak wyprowadził po kryjomu z getta jedno po drugim – rodziców, dwie siostry, brata, szwagra, dwie kuzynki, wuja, ciotkę. Trzecia z sióstr, 19 – letnia dziewczyna próbowała, jak się później okazało, ucieczki przez druty kolczaste, niestety za późno. Tymczasem hitlerowcy obstawili getto. E.R., nawet bez gwiazdy żydowskiej, nie mógł już dłużej działać. „Z początku było nas 11 osób na strychu doktora, obok budynku Gestapo – opowiada rabin.- Był to zwyczajny strych, niskie pomieszczenie pod samym dachem, służące do przechowywania rzeczy. Nie można było prosto stać. Dom był duży, jeszcze nie stary, o trzech kondygnacjach, zbudowany z cegły. Na dole mieściły się gabinety lekarskie, poczekalnia itp. Pozostałe pomieszczenia zajmowała rodzina lekarza ze służącą. Na najwyższym piętrze mieszkał nieżonaty lokator.” Obecność lokatora i służącej niepokoiła doktora, który upatrywał w nich potencjalną piąta kolumnę i komplikowała sytuację, gdyż swoich podopiecznych lekarz musiał strzec i przed nimi, i przed Gestapo”.
To fragment najnowszej książki Zbigniewa Szurka, która wczoraj pojawiła się na księgarskich półkach. W Dębicy można ją nabyć w księgarni „Skarbnica”, przy Rynku. Cena 20 zł. Wszystkim miłośnikom lokalnej historii gorąco ją polecamy.