Sara nie miała lekko w życiu. Ma jakieś 6-7 lat. Gdy Pani Beata spotkała ją na leśnej drodze wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Pchły grasowały po niej stadami. Skóra była zaatakowana świerzbem. Z rozpaczą patrzyła na ludzi, którzy zatrzymali się przy niej.
Sara uciekła z łańcucha albo została porzucona. Na szyi miała ślad po obroży. Błąkała się w okolicach Dębicy. Była wychudzona i zaniedbana.
– Spotkaliśmy ją podczas przejażdżki po okolicy. Jak ją zobaczyłam to omal mi serce nie pękło – opowiada Pani Beata.
Sara była bardzo ufna i garnęła się do niej. Ale kontakt z nią budził lęk. Pchły były widoczne gołym okiem. Grasowały stadami. Rany od świerzba też odstraszały od kontaktu.
-Nie odważyliśmy się jej zabrać do samochodu osobowego. Mąż pojechał po inne dostawcze auto i tak dowieźliśmy ją do domu. Była w rozpaczliwym stanie – relacjonuje Pani Beata. Nazwaliśmy ją Sara.
Rozpoczęła się walka o zdrowie i życie Sary. W jej czasie nowa opiekunka zaraziła się świerzbem od psa.
-Musiałam się leczyć, żeby zwalczyć pasożyta. Sara też przechodziła kurację – wspomina Pani Beata.
Po kilku tygodnia pasożyty udało się wytępić. Właściwa dieta oraz lekarstwa i witaminy dokonały cudu.
-Sara dziś to nie ten sam pies. Cieszy się życiem i każdym kontaktem z ludźmi. Roznosi ją energia i szczęście. Jestem przekonana, że gdybyśmy ją zostawili tam w lesie nie przeżyłaby kilku następnych dni. Dziś jest członkiem naszej rodziny – ze śmiechem mówi Pani Beata. To wspaniałe zwierzę.