W czasach ostatniej wojny droga z Dębicy do Radomyśla Wielkiego biegła tą samą trasą co dziś, ale wyglądała zupełnie inaczej. Gruntowa, pełna kolein i dołków sprawiała, że jazda nią była udręką. Tą właśnie drogą któregoś jesiennego dnia z Radomyśla do Dębicy jechało kilka niemieckich ciężarówek wyładowana dobrem zrabowanym Żydom.
Jechały wolno i trzęsły się na każdym dołku, a ich budy chwiały się na wszystkie strony i zdawało się, że zaraz się przewrócą. Przed nimi w osobowym aucie jechali oficerowie, tak ze czterech, może nawet pięciu jak potem mówili świadkowie. W szoferce ciężarówek siedziało po dwóch szeregowców z długimi karabinami. Konwój zamykała jedna z ciężarówek wyładowana żołnierzami. Wracali po zamordowaniu dziesiątek Żydów z Radomyśla Wielkiego.
Wieczór już powoli zapadał, gdy minęli Dąbie. W pobliżu drogi akurat swoje pole orał miejscowy chłop. Zmęczony był bardzo, bo cały dzień w pracy spędził. Gdy mijała go kolumna pojazdów jedna ciężarówka nagle podskoczyła na jakimś wyboju, aż zakołysało nią potężnie. Spod plandeki nagle wyleciała jakaś niewielka skrzynka i upadła na drogę. Nikt z Niemców niczego nie zauważył, ale bystre oko chłopa dostrzegło, że z wozu coś w błoto wyleciało.
Auta odjechały już daleko, że ich nawet słychać nie było, gdy zaciekawiony chłop podszedł ostrożnie do drogi. Solidna drewniana skrzynka zamknięta na małą kłódkę leżała w błocie. Wziął ją do rąk i potrząsnął. Rozległ się metaliczny odgłos. Chłop rozejrzał się bojaźliwie dookoła. Nikogo w pobliżu nie było, a do zbudowań było daleko. Zabrał skrzynkę na wóz i tam siekierką odbił kłódkę ze skrzynki. Otworzył wieko i aż oniemiał ze zdziwienia. W środku pełno było biżuterii, zwitków banknotów i innych kosztownych przedmiotów.
Niemcy zanim w Radomyślu zamordowali swoje ofiary, wcześniej je obrabowali łudząc nadzieją ocalenia. Żydzi pokornie oddali co mieli cennego licząc na zachowanie życia, ale hitlerowcy wszystkich pozabijali na polach za miasteczkiem. Ocaleli nieliczni. Potem załadowali to ukradzione dobro na samochody i ruszyli do Dębicy. I jeden z tych pakunków – skrzynka z żydowskim majątkiem wypadła im z auta gdy wyboistą drogą wracali umęczeni mordowaniem ludzi do swojej jednostki. Może jakiś żołnierz co ją pilnował w środku zasnął i nie zauważył jak mu się cenny pakunek z rąk wysunął i z samochodu wypadł. Trudno dociec.
Chłop oniemiał gdy zobaczył zawartość skrzynki. Strach go zdjął, bo za tak wielkim bogactwem mogło nieszczeście jakieś przyjść. Siedział dłuższą chwilę na wozie i myślał co zrobić. Do domu brać się skarbu bał. Oddać nie było komu, a na drodze zostawić? Wreszcie umyślił, że skibę na skraju pola, co z lasem graniczy głębiej podorze i tam skrzynkę zostawi. Jak zaplanował tak zrobił. Nie zabrał z niej ani grosza, ani pierścionka czy innego drobiazgu żeby losu nie kusić. Skrzynkę tak przykrył ziemią, że nikt by nie pomyślał, że tam tak wielkie bogactwo leży. Z duszą na ramieniu wrócił do domu. Konie rozprzęgnął, nakarmił, napoił i do stajenki wprowadził. Sam zmordowany przegryzł co nieco, ale jeść wiele nie mógł, bo tak go nerwy wielkie w środku trzymały. Wody tylko popijał co czas jakiś, żeby ten niepokój ustąpił, ale nic to nie dawało.
Ledwo noc przeszła, a wielki rwetes i hałas we wsi się podniósł. Drogą od Dębicy jechały niemieckie ciężarówki, a obok nich szli żołnierze z karabinami i bacznie szukali czegoś na drodze. Darli się przy tym niemiłosiernie. Widać wściekli byli na coś. Minęli wieś i pojechali w kierunku Radomyśla. Nie upłynęło więcej jak dwie godziny, gdy wrócili. Napotkanego wieśniaka zmusili do wskazania gospodarza, co wczoraj to pole przy drodze orał. Chłopu się nogi ugięły z przerażenia gdy na jego podwórko wjechały niemieckie wozy. Wyskoczyli z niego żołnierze z karabinami i wywlekli z domu żonę chłopa z gromadą dzieciaków. Wszystkich ustawili pod ścianą obórki.
-Gdzie jest złoto! – spytał oficer trzymając w ręku pistolet wycelowany w głowę najmłodszego dziecka.
Chłop zbielałymi wargami mówił, że nie ma żadnego złota. Że on biedny i ziemi tylko żyje. Parę groszy tylko mają w chałupie, i że jak pan oficer chce to niech sobie je zabierze, tylko życie niech daruje.
-Przynieś! – rozkazał Niemiec.
Chłop poszedł do chałupy i zza obrazu wyciągnął zawiniątko, gdzie miał trochę grosza co za sprzedane ziemniaki dostał. Przyniósł je posłusznie Niemcowi. Ten na ten widok trzasnął go pistoletem w głowę. Chłop upadł na ziemię. Pieniądze wypadły mu z ręki, a oficer wdeptał je butem w ziemię.
-Gdzie jest żydowskie złoto! Gdzie pieniądze! – Niemcowi puszczały nerwy.
-Panie my nie mamy żadnego złota, my rolnicy z ziemi żyjemy – broniła się żona chłopa. Niemiec i ją trzasnął pistoletem w głowę, aż się osunęła na ziemię po ścianie stajenki. Dzieci stały jak skamienałe zbite w gromadkę.
-Przeszukać obejście! – rozkazał Niemiec.
Żołnierze wpadli do domu i zaczęli wyrzucać przez okno ubogie sprzęty, garnki i pościele. To wszystko tłukli, rozbijali i wywalali pierze z pierzyn i poduch. Wkrótce całe podwórko zabieliło się od piór. Poszukiwania nic nie dały – Niemcy wpadli do obórki i stajenki. Wygonili konia i lichą krówkę, i wyrzucili całe zgromadzone siano i słomę. Z sąsieków wysypali zboże, pozrzucali strzechę. Nic nie znaleźli. Chłop, który ocknął się już po uderzeniu pistoletem, siedział na ziemi i dzieci przyciskał do siebie. Dwóch żołnierzy mierzyło do niego z karabinów. Oficer podszedł do niego celując z pistoletu.
-Jeśli powiesz gdzie jest złoto, daruję wam życie – cedził przez zęby patrząc mu w oczy. Chłop zaprzeczył, że wie cokolwiek o jakimkolwiek złocie. Niemiec strzelił. Kula trafiła w ścianę obok jego żony, co wciąż nieprzytomna leżała oparta o ścianę stajenki.
Nie wiadomo co sprawiło, że Niemiec nagle dał sygnał do odjazdu. Żołnierze zapakowali się na samochody i ruszyli do Dębicy. Może naprawdę uwierzyli, że chłop nic o żydowskim złocie nie wiedział?
Długie dni dochodził chłop do siebie. Głowa go często bolała od tego uderzenia, a i żona też często narzekała. Żył w strachu. Co jakiś czas do wsi zachodzili obcy ludzie, co to w niby w tajemnicy szeptali na ucho, żeby chętnie złoto lub dolary kupili. Ale kto by tam na wsi takie coś miał. Odchodzili z kwitkiem, a i tak każdy wiedział, że to szpicle przez Niemców nasłani tropią zaginiony żydowski skarb. Chłop tymczasem jakby o nim zapomniał. Nikomu, nawet żonie słowem nic nie powiedział. Pole jak co roku na wiosnę obsiał, potem zebrał plony, a jesienią znów zaorał. Ale tą skibę co pod nią skrzyneczka leżała niby przypadkiem nie ruszył. Zarzucił tam jesienią trochę obornika i tak do wiosny zostawił. Żył jak do tej pory biedą codzienną przyginany troszcząc o los swój i rodziny.
Wreszcie Niemców ruskie wojska przegoniły i niby wolność nastała, ale wieść o żydowskim skarbie już zaczęła żyć swoim życiem. Zajechały pewnego razu do chłopa na podwórko rosyjskie ciężarówki, a jeden starszy stopniem wypytywał chłopa o złoto i dolary.
-My znajdziemy ich właścieli i im oddamy – deklarował starszy stopniem oficer. Tylko nam je przekażcie.
Łgał w żywe oczy, bo tamci Żydzi co im te kosztowności zrabowano, martwi leżeli w ziemi.
Wreszcie i Rosjanie z Polski odeszli. Nastały w miarę spokojne czasy, trudne ale przynajmniej nikt o swoje życie się nie obawiał. Bieda na wsi po froncie była okrutna i każdy swoje gospodarstwo z ruiny podnosił. Gospodarze stawiali nowe budynki, ale z drewna, bo to było najtańsze a prawie każdy trochę swojego lasu miał. Nikogo nie było stać na cegły czy pustaki. Ucierpiało też podczas wojny gospodarstwo tamtego chłopa. Jak inni, zaczął budować. Też z drewna postawił stajenkę, ale dom już z cegły murowanej, czerwonej. Na takie budynki mówiło się wtedy „kamienica”. Pierwszy we wsi w takiej kamienicy zamieszkał, aż ludzie znów zaczęli o tym żydowskim skarbie mówić. Ale gdy ktoś go o to spytał odpowiadał, że słabo słyszy, bo od czasu gdy go ten hitlerowiec pistoletem w głowę uderzył słuch mu mocno ucierpiał.
Historia powstała na podstawie rozmów z mieszkańcami jednej z poddębickich wsi.
Aleksnader Rozsłanowski