Pani Helena urodziła się w Sędziszowie Małopolskim i tam spędziła lata swojego dzieciństwa. Jej tata, Józef Jasiński, służył w przedwojennym Wojsku Polskim i był podkomendnym generała Kazimierza Sosnkowskiego gdy rozpoczęła się wojna. Mama Maria Regina Jasińska zajmowała się domem i dziećmi. Generał Sosnkowski we wrześniu 1939 roku dowodził „Armią Małopolska”, która walczyła na południu Polski. Pod jego dowództwem Polacy rozbili elitarną jednostką niemiecką SS Germiania.
Po kapitulacji Polski przedostał się do Anglii. W 1940 roku został mianowany komendantem Związku Walki Zbrojnej. Ojciec pani Heleny we wrześniu 1939 roku był w obstawie chroniącej generała. Podczas cofania się wojsk polskich na wschód odwiedził swoją rodzinę w Sędziszowie. -Mama prosiła go aby został w domu, ale on powiedział, że nie może opuścić generała – wspomina pani Helena. Gdy dotarł do Jarosławia tam też odwiedził rodzinę. Nasi krewni również namawiali go aby pozostał. Ale on nie chciał opuścić swojego dowódcy. Odpoczął tylko i poszedł dalej z wojskiem – opowiada pani Helena.
W okolicach Lwowa stoczyli ostatnią bitwę. Z Rosjanami. Po niej generał Sosnkowski, widząc, że sytuacja Polski jest beznadziejna, powiedział do swoich żołnierzy „Chłopcy ratujcie się”.
Początkowo podkomendni generała uciekali na wschód, ale na wieść o nadciągającej Armii Czerwonej skierowali się na południe i udali się do Rumunii. Tam został internowany a później trafił do obozu jenieckiego w Niemczech.W tym czasie mała Helenka z mamą pozostawała w Sędziszowie. Ojcu udało się nawiązać kontakt z rodziną. W jednym z listów mama dziewczynki poskarżyła się do męża, że jest ciężko, nie ma co jeść. Efektem tego była wizyta Gestapo w domu.
-Moja mama omal nie trafiła do Oświęcimia. Zabrali ją na przesłuchanie. Gdyby nie przytomność umysłu sekretarza miasta, który wytłumaczył Niemcom, że jest ona Amerykanką, i nie wie co pisze, to trafiłaby do obozu – wspomina pani Helena.
W 1944 roku, gdy nadciągały wojska rosyjskie cała rodzina uciekła z Sędziszowa do lasku nazwanego Ptasznik, gdzie zamieszkali u jednego z gospodarzy. Tam znaleźli się pod obstrzałem artyleryjskim wojsk rosyjskich oraz niemieckich. Potem uciekali do Wiercan, a nad ich głowami przelatywały pociski katiusz. Podczas ucieczki spotkali żołnierzy rosyjskich.
Jeden z Rosjan uratował im życie. Brat pani Heleny znalazł na drodze kordzik, który chciał podnieść. -Któryś żołnierz zobaczył, że brat schyla się po niego i krzyknął, żeby go nie ruszać. Potem okazało się, że była to mina pułapka. Gdyby brat go podniósł zginęłaby cała rodzina. Rosjanie potem zdetonowali ten kordzik – opowiada pani Helena.
Mama dziewcznki bardzo bała się Rosjan. Z całą rodziną uciekli dalej do Zgłobnia a potem do Woli Zgłobieńskiej. Gdy front przesunął się w kierunku Dębicy wrócili do swojego domu w Sędziszowie. Ale wkrótce zajęli go Rosjanie. Mieścił się tam sztab wojsk rosyjskich.
-Gdy później odchodzili z frontem na zachód pokradli z domu co się dało, a piękny piec kaflowy był rozsadzony od gorąca. Okazało się, że nie umieli w nim palić i przegrzali go – wspomina pani Helena.
Po wojnie pani Helena wróciła do szkolnej ławy. Zaczęła naukę w gimnazjum w Sędziszowie. W 1948 roku rozwiązano harcerstwo. Na lekcji matematyki przed wszystkimi uczniami położono deklarację wstąpienia do ZMP.
-Które dziecko odważyłoby się sprzeciwić? Oczywiście wszyscy podpisali – relacjonuje pani Helena. W ten sposób stałam się członkiem ZMP.Ale dość szybko z niego została wyrzucona. Na jednym ze szkoleń zwróciła uwagę prowadzącemu, że siedzi na stole z rękami w kieszeniach i że jest to niestosowne. To wystarczyło.
-Nazwano mnie wrogiem klasowym numer jeden. Chciano mnie wyrzucić ze szkoły. Zostałam wyklęta, nie mogłam się uczyć z żadną koleżanką. Grono pedagogiczne nie zgodziło się aby mnie wyrzucić ze szkoły. Udało mi się też zdać maturę, ale nie dostałam się na biologię na Uniwersytet Jagieloński. Powiedziano mi, że z taką opinią mnie tutaj nie potrzebują – wspomina pani Helena.
Po wojnie pani Helena zamieszkała w Dębicy. W jej domu rodzinnym w Sędziszowie Małopolskim, przy ulicy Kościuszki, jest Dom Dziennego Pobytu. Wyszła za mąż, ma dwie córki, które obecnie mieszkają w Warszawie. Przez wiele była prezesem dębickiego koła Związku Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych, koło w Dębicy. Pod opieką miała ponad 250 osób.
-Biologia ma swoje prawa. Coraz więcej nas odchodzi z tego świata – ze smutkiem mówi pani Helena.
Jakiś czas temu koło zlikwidowano gdyż coraz mniej było jego członków. Pani Helena do dziś to pełna energii i dobrego humoru osoba. Cieszy się wolną Ojczyzną, bo wie jak to jest gdy rządzą nami okupanci.