11 lipca 1943 o świcie, około godziny 3.00 nad ranem oddziały Ukraińśkiej Powstańczej Armii dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiecie horochowskim i włodzimierskim pod hasłem „Śmierć Lachom”. Ludność polska ginęła od kul, siekier, wideł, kos, pił, noży, młotków i innych narzędzi zbrodni. Polskie wsie po wymordowaniu ludności były palone, by uniemożliwić ponowne osiedlenie. W najbliższą niedzielę mija 78 lat od „krwawej niedzieli” na Wołyniu.
Jedną z osób, które przeżyły rzeź wołyńską była Maria Kozioł. Urodziła się w 1925 roku w Żdżarach Wielkich, które dziś znajdują się na terytorium Ukrainy. Cudem uszła życiem z pogromu, który Polakom zgotowali ich ukraińscy sąsiedzi. Po wojnie przeniosła się do Dębicy i tutaj mieszkała do śmierci w 2019 roku.
W 2018 roku redakcja portalu ziemiadebicka.pl przeprowadziła z Panią Marią wywiad. Poniżej prezentujemy jej wspomnienia.
-Miałam cudowne dzieciństwo i mieszkałam w pięknej spokojnej wsi. Urodziłam się tam i mieszkałam do osiemnastego roku życia. Moi rodzice mieli spore gospodarstwo i zajmowali się uprawą ziemi. Miałam siostrę Marysie i brata Juliana, który zmarł gdy miał pięć lat. Tato miał szczególne zamiłowanie do koni, które słuchały go jak tresowane psy. Chodowaliśmy też świnie, kury. W mojej wsi żyli obok siebie Ukraińcy, Polacy i dwie rodziny żydowskie. Razem chodziliśmy do szkoły i przez długie lata byliśmy dobrymi sąsiadami – wspominała pani Anna Kozioł, emerytowana dębicka nauczycielka.
Żdżary Wielkie były wsią gdzie od wieków mieszkali obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Żydów było niewielu, ale zajmowali się handlem, stąd ich znaczenie we wsi było duże.
-Handlowali towarami, które nie dało się wyprodukować w gospodarstwie i trzeba było je kupić takie jak cukier, sól, nafta, narzędzia rolnicze czy słodycze. Dziś pamiętam imię jednego z nich – nazywał się Icek, a jego żoną była Adelajda. To nie była rodzina ortodoksyjna, chodzili ubrani podobnie jak my, ale byli wierzącymi Żydami – wspomina pani Anna. W naszej wsi była cerkiew. Chodzili Ukraińcy, których w Żdżarach była większość. My chodziliśmy do kościoła do Zabłoćców, gdzie przychodzili również Polacy z innych okolicznych wiosek. Święta obchodziliśmy w różnych terminach i zapraszaliśmy się nazwajem do siebie. My do siebie swoich ukraińskich sąsiadów, a oni nas do swoich domów gdy obchodzili Wielkanoc czy Boże Narodzenie – opowiada pani Anna.
Dzieci niezależnie od narodowości chodziły do polskiej szkoły. Uczyły się w niej języka polskiego i ukraińskiego. Pani Anna do końca życia biegle władała tym językiem.
-W szkole była też nauka religii. Do polskich dzieci przyjedżał ksiądz z Zabłoćów, a do ukraińskich pop z tutejszej cerkwi. Można było chodzić na ich lekcje religii jeśli ktoś chciał, podobnie oni mogli chodzić na nasze lekcje – przywołuje dawne czasy pani Anna.
W 1939 roku tereny te zostały zajęte przez Związek Radziecki, a granica z Niemcami została ustanowiona na przepływającej w pobliży Żdżar rzece Bug.
-Naszymi najbliższymi sąsiadami była polska rodzina Paweł i Adela Pendowscy. Mieli trzy córki. Rodzice Pawła zostali wywiezieni na Syberię po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną. Ale ich Rosjanie nie ruszali i żyli tu spokojnie. Paweł Pendowski miał rodzeństwo, między innymi siostrę Annę, której syn wstąpił do UPA. Po 1939 dla wielu z nas niewiele się zmieniło. Żyliśmy jak do tej pory zgodnie z porami roku pracując na roli i prowadząc normalne życie – opowiada pani Anna
Kres spokojnego życia nastąpił 11 lipca 1943. Na ten dzień Ukraińcy zaplanowali akcje fizycznej eksterminacji ludności polskiej na tych terenach. W rejonie Żdżar mordowanie Polaków rozpoczęło się od polskiej wsi Gurów. Uzbrojeni w noże, siekiery, widły i broń palną bandy Ukraińców rozpoczęli masowe zabijanie Polaków.
Wielu Polaków zamordowano w kościele w Zabłoćcach. Ukraińscy bandyci poczekali, aż ludzie przyjdą do kościoła na mszę i otoczyli kościół, zamknęli go i podpalili. Rodzina pani Anny tego dnia poszła na późniejszą mszę, ale na miejscu zastali tylko płonące zgliszcza i spalone ofiary. Po powrocie we wsi zastali przerażający widok.
– Naszych sąsiadów Pendowskich zabili w ich własnym domu, w kuchni. Najstarszą córkę Romcię bandyci nabili na widły i podparli nią drzwi pokoju. W ich mordowaniu uczestniczył syn siostry Pawła Anny. Przyszedł zabijać swojego wujka – mówi pani Anna. To był straszny bandyta. Miał na imię Mitka. Zamordował troje dzieci, ich ojca i jego żonę w ciąży. Gdy ci mordercy odjechali poszliśmy do Pendowskich zobaczyć co się stało. To był straszny widok, tato omal nie zemdlał na ten widok.
Rodzina pani Anny początkowo nie znalazła się na liście ofiar z powodu nazwiska Rauch jakie nosili. Ukraińcy obawiali się że mogą być oni pochodzenia niemieckiego, ale nie byli bezpieczni. Nie wrócili już do swojego domu, tylko przez dwa dni ukrywali się na polu ze zbożem.
-Jeden z życzliwym nam Ukraińców ostrzegł naszego tatę, abyśmy jak najszybciej uciekali za Bug,bo grozi nam śmierć. Rzeka była wtedy strzeżona przez członków UPA, którzy pilnowali jej aby nie przedostawali się na niemiecką stronę ci Polacy, którzy ocaleli z pogromu. Powiedział też tacie, że w nocy on będzie miał wartę nad rzeką i wskaże nam miejsce gdzie jest płycizna i bedziemy mogli przejść na drugi brzeg. I tak też się stało. Nocą, potajemnie poszliśmy nad rzekę i tam udało nam się przedostać na drugą stronę. Niemieccy wartownicy wskazali nam drogę gdzie możemy się bezpiecznie udać – relacjonuje pani Anna.
Pani Anna wraz z rodziną trafiła najpierw do Hrubieszowa a potem do Lwowa i wreszcie do Brzeska. Po wojnie osiedliła się w Dębicy, tu wyszła za mąż i przez długie lata pracowała jako nauczycielka. Zmarła w wieku 94 lat wiosną 2019 roku.