Trudno w to uwierzyć, ale w czasach PRL-u w Dębicy było tylko kilka sklepów mięsnych. Musiały one zaopatrzyć kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców miasta oraz okolicznych wsi. Kolejki przed nimi ustawiały się jeszcze przed świtem, a i tak nie miało się pewności, że uda się kupić cokolwiek bo dostawy były mizerne. Oficjalna produkcja nie była w stanie zaspokoić nawet limitów kartkowych.
Jednym z najpopularniejszych był sklep nazywany potocznie „pod rzeźnią” z racji tego że znajdował się w pobliżu Zakładów Mięsnych. Budynek istnieje do dnia dzisiejszego przy ulicy Konarskiego. Za czasów PRL składał się z dwóch części. W jednym sprzedawaną typowe produkty spożywcze – chleb, mleko, cukier i piwo. W drugim teoretycznie wyroby mięsne, jeśli były dostępne. Lokalny mit głosił, że z racji bliskości Zakładów Mięsnych jest on lepiej zaopatrzony, ale rzeczywistość była zupełnie inna. Dostawy były małe i były tylko dwie w ciągu dnia. Jedna tuż przed otwarciem sklepu, druga po południu. Na obie czekał tłum kolejkowiczów, którzy kupowali wszystko „na pniu”. Z lad i haków znikało wszystko, nawet kości na których gotowano zupy.
Innym popularnym sklepem był ten „Pod stacją” ochrzczony tak z powodu bliskości Dworca PKP. Budynek istnieje do dnia dzisiejszego i jest już sklepem spożywczym z niewielkim stoiskiem mięsnym. Z racji bliskości dworca cieszył się ogromną popularnością ludności wiejskiej, która przyjeżdżała do miasta na zakupy. Na wsiach wówczas sklepy mięsne były rzadkością. Handel odbywał się w GS-ach, gdzie można było kupić chleb, gwoździe, czasem piwo i mięso raz czy dwa razy w miesiącu. Nic więc dziwnego, że tłumy mieszkańców wiosek udawały się do Dębicy chcąc wykupić nędzne kartkowe przydziały. Nie było na to szans. Miejskie sklepy broniły się przed tym wprowadzając comiesięczny obowiązek rejestrowania kartek w sklepie. Polegało to na obiciu kartki na odwrocie pieczątką sklepu. Dopiero taki dokument dawał prawo do zakupu mięsa.
Bardzo popularnym z powodu lokalizacji sklepem był „Bekon”. Mieścił się w Rynku. Dziś jest w nim kebab. Mieszkańcy osiedla Matejki też mieli swój mały sklepik.
Wszystkie dębickie sklepy były zaopatrywane przez Zakłady Mięsne. Produkowano tu znane z wyśmienitego smaku – eksportowane za ciężkie dolary do USA – i praktycznie niedostępne w sklepach szynki z etykietą „Polish Ham”. W biało czerwonych puszkach były towarem pożądanym i często walutą za którą wiele rzeczy można było załatwić. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu część tej produkcji eksportowej zamiast trafić za ocean trafiała do lodówek dębiczan i w wielu przypadkach otwierano je dopiero podczas świąt czy na Sylwestra. Na tę chwilę czekało się długo, a smak świątecznej szynki długo się pamiętało. Jak to się działo? Każda szynka miała swoją własną historię, ale w owym czasie bardzo sobie ceniono znajomości z pracownikami Zakładów Mięsnych. Powszechnie wiadomo było, że oni „wiele mogą” i „mają dojścia”.
Zasłużoną sławą cieszyła się kiełbasa szynkowa z dębickich zakładów. Jezu jak ona smakowała! Soczysta, czerwona o pięknym zapachu. Żadne obecnie wędlinopodobne wyroby nie sięgają jej do przysłowiowych pięt. Różnią się wyglądem, ale smakują tak samo. Tamta szynkowa to była prawdziwa królowa smaku. Ci fachowcy, którzy ją produkowali byli mistrzami w swoim fachu! Plasterek szynkowej na kromce chleba od Roztoczyńskiego lub Urbana to było coś! A jak smakowało!