Każdy student z Dębicy, który wyjeżdżał na studia do Krakowa, wie, że słoiki z domowymi przetworami, swojska kiełbasa i chleb to fundament przetrwania. W krakowskich akademikach, takich jak Żaczek, Nawojka, Babilon czy Olimp, te zapasy były na wagę złota, szczególnie gdy kończyły się pieniądze, a stypendium wydawało się odległym marzeniem. Czasami jednak nawet najlepsze zapasy nie wystarczały, a wtedy zaczynały się prawdziwe przygody.
Pod koniec miesiąca życie w akademiku stawało się prawdziwym wyzwaniem. Pieniędzy brakowało, zapasy z domu się kończyły, a wypłata stypendium wydawała się tak odległa, jak ukończenie studiów.
„W Nawojce wymyśliliśmy ‘dzień wielkiej zupy’. Wszyscy z piętra zbieraliśmy, co mieliśmy w lodówkach: marchewkę, ziemniaka, kawałek kiełbasy. Z tego powstawała zupa, która starczała na kilka dni. Smak? Specyficzny, ale przynajmniej nie byliśmy głodni” – wspomina Karolina, była studentka AGH.
„W Żaczku raz organizowaliśmy wyścig na znalezienie jedzenia. Wygrywał ten, kto przyniesie coś, co da się zjeść, bez wydawania pieniędzy. Kolega z sąsiedniego pokoju wrócił z chlebem, który ktoś zostawił w kuchni. Okazało się, że był czerstwy, ale zrobiliśmy z niego grzanki z czosnkiem i to była uczta!” – opowiada Tomek, absolwent UJ.
W chwilach największego głodu w ruch szły najdziwniejsze pomysły kulinarne.
„Kiedyś w Babilonie zostałem bez jedzenia na dwa dni. Znalazłem w szafce makaron i resztkę keczupu. Z tego zrobiłem obiad – niby proste, ale smakowało jak rarytas, bo byłem tak głodny” – mówi Bartek, były student Politechniki.
„W Nawojce jedliśmy kiedyś kanapki z samym masłem. Pamiętam, jak kolega stwierdził, że na stypendium pierwszy raz kupi sobie coś, co ma smak. Pierwszy zakup? Parówki!” – śmieje się Łukasz, absolwent ekonomii.
W momentach kryzysowych kreatywność studentów nie znała granic. „Raz w Olimpie zrobiliśmy wspólne gotowanie. Każdy przyniósł, co miał. Wyszła zupa z makaronem, ogórkami kiszonymi, ryżem i kawałkiem kiełbasy. To był najdziwniejszy posiłek, ale nie byliśmy głodni” – wspomina Ania z UJ.
„Pamiętam, jak w Babilonie jedliśmy suchary z cukrem, bo nic innego nie zostało. Ktoś przyniósł herbatę i nazwaliśmy to deserem ‘à la studenckie bieda-lato’” – dodaje Agnieszka, absolwentka historii.
Najlepsze jedzenie to słoik z domu
W chwilach kryzysu każdy dębicki student marzył o powrocie do domu, gdzie czekały pełne spiżarnie i rodzinne obiady.
„Najlepszym dniem było to, kiedy wracałem do Dębicy na weekend. Mama zawsze dawała mi zapas jedzenia na kolejny miesiąc, a w Żaczku otwieranie słoika z bigosem przyciągało tłumy – wszyscy chcieli spróbować” – wspomina Paweł z Politechniki.
„Raz mama spakowała mi tyle jedzenia, że w Nawojce podzieliłem się z połową piętra. Na kolację wszyscy jedli bigos i swojską kiełbasę. Powiedzieli, że Dębica to kulinarna stolica Polski” – opowiada Tomek.
Czasy głodu i oczekiwania na stypendium nauczyły studentów z Dębicy nie tylko zaradności, ale też doceniania prostych rzeczy. Dziś, gdy wielu z nich ma już własne rodziny, z uśmiechem wspominają kanapki z masłem i grzanki z czerstwego chleba. Studenckie życie w krakowskich akademikach, choć pełne wyzwań, było również czasem niezapomnianych wspomnień. Słoiki z Dębicy, swojska kiełbasa i improwizowane posiłki stały się symbolem tamtych lat – prostych, ale pełnych ciepła, przyjaźni i kreatywności.
A wy jak pamiętacie studenckie życie? Zapraszamy do wspomnień na naszym profilu FB.