Na skraju brzosteckiego cmentarza, poniżej zbiorowego grobu pomordowanych 20 czerwca 1944 roku Brzostowian, znajduje się obok siebie dziewięć grobów, na których widnieje taka sama inskrypcja: „Zginął śmiercią tragiczną 5 sierpnia 1945 roku”. Byli to chłopcy z Opacionki i Januszkowic, którzy stracili swoje młode życie podczas ćwiczeń przysposobienia wojskowego.
Kiedy byłem małym chłopcem Ojciec pokazywał mi te groby, na których były wtedy jednakowe białe krzyże i opowiadał mi historię tego zdarzenia Nie znał jej z autopsji, gdyż wrócił z wojny dopiero rok później, ale słyszał o niej z opowiadań mieszkańców tamtych wiosek. Mówił mi, że chłopcy strzelali z karabinu do sporej wielkości pocisku, w wyniku czego nastąpiła eksplozja. Większość z nich zginęła na miejscu, a kilku zostało rannych. Ojciec, jako saper spod Monte Cassino, był mocno zdziwiony beztroską instruktora tego przysposobienia. Pamiętam też, że przestrzegał mnie przed takimi „zabawami”.
Od tego wydarzenia minęło już sporo lat i różnie o nim ludzie opowiadali. Mnie jednak udało się dotrzeć do jednego z uczestników tej tragedii, który pomimo odniesionych ran, przeżył ją. Jest to Pan Władysław Leśniak, obecnie 86-letni mieszkaniec Januszkowic. Kiedy zapytałem go, czy pamięta to tragiczne wydarzenie, odpowiedział mi:– To było straszne. Dopóki będę żył nigdy tego nie zapomnę. Zginęli wtedy z Opacionki – Władysław Gajewski (16 lat), Kazimierz Młyniec (19 lat), Stanisław Skórski (20 lat), Władysław Grygiel (37 lat). Natomiast z Januszkowic – Mieczysław Borowiecki (20 lat), Władysław Ignarski (16 lat), Jan Sołtys (18 lat), Kazimierz Płaziak (15 lat) i najmłodszy Jan Ślabski (12 lat). Oprócz mnie, ranny został Jan Rutkowski i nasz instruktor kapral Michał Płaziak.
– To mieliście instruktora?
– Tak, bo to było w ramach przysposobienia wojskowego. Takie przysposobienia były organizowane przez władze również i w innych wsiach, np. w Kleciach.
– A skąd się znalazł tam ten wielki pocisk?
– Dzień wcześniej chłopcy przywieźli go spod lasu na granicy Opacionki z Wolą Brzostecką. Jakąś część odkręcili od niego i zostawili go nad rzeką naprzeciwko domu ludowego w Opacionce. Na następny dzień Władek Ignarski, korzystając z nieobecności instruktora, który pojechał do syna przebywającego w szpitalu, zabrał z jego domu karabin i zaczęliśmy strzelać do tego pocisku. Strzelaliśmy dość długo i nic się nie działo, dlatego powychodziliśmy z ukrycia. Wtedy dołączył do nas instruktor, który wrócił ze szpitala, ale nie zabronił dalszego strzelania. W końcu któryś załadował karabin pociskiem dum-dum, dobrze trafił i nastąpił wybuch. Był tak silny, że w sąsiedztwie powylatywały szyby z okien. W domu ludowym było wtedy zebranie. Nawet i tam został ktoś lekko ranny.
– Mówił Pan o karabinie. Czy on był służbowy?
– Tak. Dostaliśmy go z posterunku milicji w Brzostku.
– A co było dalej z przysposobieniem wojskowym?
– Po tym wypadku przysposobienie zostało rozwiązane.
Na koniec naszej rozmowy Pan Leśniak pokazał mi blizny po odniesionych wtedy ranach. Był wzruszony.
Pani Romana Stasiowska, która również dobrze pamięta tamte czasy, tak wspomina tę tragedię:– Pamiętam, była wtedy piękna upalna pogoda. Nagle dał się słyszeć przeraźliwy huk wybuchu. Chwilę później zobaczyłam Władka Leśniaka jak biegł do domu. Był cały pokrwawiony. Wyglądał tak strasznie, że się go przestraszyłam. A jeśli chodzi o te pociski, to było ich tam pod lasem znacznie więcej. Miały one ponad metr długości. Pamiętam też pogrzeb tych biednych chłopców. Dziewięć trumien jedna za drugą. Takiego konduktu pogrzebowego u nas nigdy nie było. Rodziny były zrozpaczone.
Jestem na brzosteckim cmentarzu, patrzę na groby tych młodych ludzi i nasuwają mi się takie refleksje. Ileż to istnień ludzkich pochłonęła II wojna światowa, bo przecież ci chłopcy również są pośrednio ofiarami tej wojny. Wprawdzie było to kilka miesięcy po wyzwoleniu, ktoś wymyślił to nieszczęsne przysposobienie wojskowe, dał lekkomyślnie do ręki broń młodym ludziom, ale nie było by tego wszystkiego, gdyby nie wojna.
Józef Nosal
źródło. www.brzostek.pl