Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli nie jest powieścią historyczną, choć napisano ją z ogromnym szacunkiem dla ówczesnych realiów społecznych, obyczajowych i politycznych (co dokumentuje posłowie historyka UJ). Zawieszona między historią a mitem, opowieść o Szeli nie jest także swobodnym zmyśleniem, choć wyrasta z legend, w które obrosła postać chłopskiego przywódcy – zarówno tych prawdziwych, jak i tych stworzonych przez Radka Raka. Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli to historia o tym, gdzie szukać własnego miejsca w życiu i brawurowa próba stworzenia na nowo mitologii Galicji.
W powieści jak w kalejdoskopie śledzimy barwne losy młodego Kóby Szeli, wzrusza nas miłość, jaką obdarzyła go Żydówka Chana, czujemy razy pańskiego bata, przeżywamy zauroczenie zmysłową Malwą, wędrujemy przez krainę węży i świat okrutnych baśni, żeby na końcu zamieszkać w jaśniepańskim dworze i poczuć grozę rabacji 1846 roku.
Radek Rak opowiada historię o podłości i wielkości, które mogą kryć się w każdym człowieku, historię o Galicji i Polsce, i o ludziach, których niesymetryczne życiorysy składają się na misterny, nieoczywisty galicyjski fresk.
Radek Rak: „Jakuba Szelę znamy jako krwawego rzeźnika, narzędzie zaborcy austriackiego, zdrajcę narodu, upiora z Wesela. To jest wersja „szkolna“, czarna legenda, w dużej mierze prawdziwa, w jeszcze większej fałszywa. Nie pamiętamy właściwie białej legendy, w której Szela urasta do rangi chłopskiego Robin Hooda, kładącego kres szlacheckiej samowoli i gnębieniu ludu przez możnowładców, z dobrym cesarzem w tle. Biała legenda przez wiele lat była wśród chłopów żywa, sam te opowieści słyszałem we własnej rodzinie. Później próbowali tę wersję dziejów Szeli przywłaszczyć sobie komuniści, skutecznie ją obrzydzając; a jeszcze później nie było już chłopów i nikt tej legendy nie potrzebował; może kiedyś jeszcze będą chłopi i ta legenda wróci.“
Fragment:
I tak to szło: jednym winy odpuszczono, innym zatrzymano. Dobrzy byli dziedzic i łaskawi
Przyszła kolej i na Kóbę, komornika, to jest chama, który nie miał nic własnego i musiał mieszkać i pracować u innych. Kiedy mandatariusz odczytał jego nazwisko, chłopak nie do końca wiedział, że to o niego chodzi; nie używał nazwiska, odkąd ojciec wypędził go precz, gdy przez nieostrożne obchodzenie się z naftą chłopak puścił z dymem chałupę z połową gumna. Wszyscy mówili o nim: ten Kóba od Kohlmanna, Kóba-Szabeśnik albo Chudy Kóba. On sam również myślał o sobie w ten sposób. Dopiero Stary Myszka musiał go popchnąć, kiedy urzędnik po raz wtóry wyczytał:
— Jakób Szela. Winien dwa dni kośby.
Mówią, że gdyby w tamten dzień dziedzic byliby z Kóbą inaczej postąpili, wiele spraw potoczyłoby się innym torem i wielu krzywd można by uniknąć. Jeśli przyjrzeć się czasowi, widać wyraźnie, że to, co ważne, zawsze zaczyna się od spraw błahych. Od byle czego zaczynają się miłości, te przynoszące szczęście i te przynoszące ból, i te, które przynoszą jedno i drugie. Od byle czego wybuchają wojny, w których giną wielkie rzesze ludzi, a ci, co przeżyli, pustynnieją gdzieś głęboko w środku i od tego spustynnienia trudno ich czasem nazywać ludźmi.
Wydaje się więc, że nie ma pod słońcem rzeczy ważnych, są jeno rzeczy błahe, albo i na odwrót, i aby to rozeznać, potrzeba umysłu Bożego, nie ludzkiego, amen.
Powiadają tedy, że owego dnia Jakób wystąpił z szeregu chamstwa z podniesionym czołem, choć tak naprawdę to miał Kóba nogi jak ze słomy i mało nie narobił w gacie. Dopiero karbowy Mychajł, chłopisko suche i żylaste, ucapił go za oszew i postawił przed jaśniepanem.
Dziedzic zerknęli na parobka pobieżnie. Cham jak cham, oni wszyscy jednacy. Pan mieli już serdecznie dość tych tępych gęb, pan chcieli się zabawić.
— Dwadzieścia i pięć — rzucili obojętnie.
— Panie, dwa dni kośby… — mandatariusz odezwał się niepewnie.
Szlachcic zgromił go wzrokiem.
— Będziesz mnie, gryzipiórku, pouczał? Dwadzieścia i pięć. Kajzer wszak zezwala, prawo przy mnie. Nuże.
Potem mówili, że Jakób dzielnie wytrwał do końca i nawet nie mrugnął okiem. Karbowy lał go i lał, a ten tylko wpatrywał się w dziedzica, i spojrzenie miał złe, bardzo złe. I kiedy pan podsunęli mu na koniec pierścień do pocałowania, Jakób nań napluł, za co otrzymał jeszcze dziesięć kijów, choć statuty Kajzera Józefa sprzed lat mówiły: góra dwadzieścia pięć, i basta. Z kolei inni powiadali, że Kóba po dziewiętnastym razie padł na ziemię bez przytomności. Dziedzica to chamskie nieposłuszeństwo wielce rozsierdziło, kazał więc wymierzyć mu jeszcze dziesięć kijów, choć prawo mówiło: góra dwadzieścia pięć, i basta.
Specjalne podziękowania za udostępnienie fragmentu powieści Radka Raka „Baśń o wężowym sercu ..” dla Wydawnictwa Powergraph – Wydawcy powieści dębiczanina.
Przeczytaj także: Radek Rak zdobywcą Nagrody Literackiej Nike 2020 !!!