W grudniu 2014 roku czytałem, jak później się okazało ostatni wywiad byłego premiera i marszałka Sejmu Józefa Oleksego i uświadomiłem sobie, że mój dziadek pośrednio miał też wpływ na niego. W wywiadzie tym Oleksy wspominając swoje dzieciństwo odniósł się do proboszcza swojej parafii kolegiaty św Małgorzaty w Nowym Sączu ks inf. Władysława Lesiaka, któremu jak mówił wiele zawdzięcza i mile go wspomina. Urodzony w 1908 ks Lesiak był młodszym, dalszym kuzynem i przyjacielem mojego dziadka Stanisława Kity.
Pasali razem krowy na jodłowskich miedzach i pastwiskach. Dziadek uczył młodszego Władzia, jak często wspominał, Sześciu Prawd Wiary. Stanisław Kita Urodzony w 1906 roku był czwartym dzieckiem Antoniego i Katarzyny ( też z Kitów) W domu może głodu nie było, ale przysłowiowa galicyjska bieda dawała się we znaki. Jako ośmiolatek pilnował ognia w żołnierskich okopach I Wojny światowej. Jak opowiadała mi jego siostra Zofia, żołnierze w nocy po przebudzeniu mówili mu „Stasik pilnuj ognia”. Jako nastolatek w wieku 15 lat przeżył bardzo śmierć mamy Katarzyny (zmarła prawdopodobnie na gruźlicę w wieku 45 lat).
W szkole uczył się podobno bardzo dobrze. Niestety po śmierci mamy, rodziny nie było stać na to by kontynuować naukę. Był jedynym synem, miał cztery siostry Annę, Walerię, Marię i młodszą wspomnianą wyżej Zofię .Jako młodzieniec pomagał ojcu i siostrom w gospodarstwie. Wraz z ojcem często odwiedzali okoliczne jarmarki, gdzie pradziadek Antoni był bardzo znany ze swojego swoistego dużego i oryginalnego poczucia humoru. Jeszcze w latach 60 – tych ubiegłego wieku w Gorlicach wspominano „Oliwę”, które to przezwisko mu nadali że względu na tzw „lanie wody”, czyli opowiadanie różnych niestworzonych śmiesznych historii. Po wybuchu wojny w 1939 dziadek mając ponad 33 lata już nie „rokował”, że się ożeni. W 1942 roku umiera mu ojciec Antoni Kita. Wtedy też jedna z młodych dziewczyn, które służyły w naszym gospodarstwie 20 – letnia Franciszka została przyłapana na mieleniu zboża w żarnach.
Za to groziło jej wywiezienie do Niemiec na roboty przymusowe. Dziadek z natury bardzo nieśmiały oświadczył się wówczas babci w oborze, gdy doiła krowy. Mężatek do Niemiec nie zabierano, więc w ten sposób ją uratował. Ślub odbył się 18 Maja 1943 roku. Za rok w lutym 1944 roku przyszła na świat Bietka, czyli Elżbieta. W 1946 roku urodził się Antoni, a w 1952 Roman (mój tata).
Gdy w 1944 roku zbliżył się front i do stycznia 1945 rzeka Wisłoka była jego linią. Znajdująca się na jego tyłach Jodłowa była miejscem gdzie przygotowywano posiłki żołnierzom i ich rekonwalescencji. Przy domu rodzinnym stała połowa kuchnia i w domu spało kilku żołnierzy Wermachtu. Dziadek opowiadał ze tyle co w tamtym czasie zjadł sznycli, czekolady i innych rarytasów nigdy przedtem, ani potem nie widział. Żołnierze w kołysce kołysali małą Elżbietę i pukali się głowę, patrząc w stronę babci, że chciała takiego starego faceta za męża.
W styczniu 1945 został siła wywleczony z domu i pognany przez Niemców w stronę Tuchowa. Tam wszystkich wsadzono w pociąg i wywieziono do Wrocławia, gdzie pracowali przy budowie Twierdzy Wrocław. Jednak dziadek udawał, że kuleje na prawą nogę co dla Niemców nie było atrakcyjne. Gdy się ściemniło odskoczył do przydrożnej stodoły i tam wraz z jej właścicielem, zagrzebany w słomie przeczekał do rana i udał się do swojego szwagra do Kowalowej. Do domu wrócił cały i zdrowy po dwóch tygodniach. Dziadek miał umiejętność robienia szczotek i pędzli z końskiego włosia. Przez co w zimowe wieczory zawsze w domu byli jacyś jego klienci. Opowiadali różne historie, które czasem były poważne, czasem mniej. Niemniej jednak w czasie braku telewizji, czy radia były swoistą rozrywką dla mieszkańców Jodłowej. W domu w okresie świąt Bożego Narodzenia organizowano Jasełka, czy zabawy karnawałowe z grą na akordeonie.
Dziadek i babcia byli bardzo gościnni i dom Kitów był miejscem gdzie życie cały czas tętniło. Gdy 28 kwietnia roku 1981 roku po krótkiej chorobie dziadek zmarł, to był dla rodziny i nie tylko koniec pewnej epoki. Jego śmierć (to już dobrze pamiętam) miała swój majestat i rytuał. Zmarł godzinę po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej i Ostatniego Namaszczenia. Nad łóżkiem stała cała rodzina. Gromnice w w ręku trzymała mu siostra Zofia. Otwarta trumna w izbie i tłumy ludzi, którzy przyszli pożegnać się z dziadkiem utkwiły mi w pamięci. Na pogrzebie we w czwartek 30 kwietnia uczestniczyła ogromna masa ludzi. Rodzina bliska i daleka, bliżsi i dalsi znajomi. Jeszcze długo wspominano, że tak licznego pogrzebu nikt nie pamiętał. Gdy zmarł miałem nie całe pięć lat. Postać dziadka odkrywałem stopniowo i po latach. Żałuję, że nigdy nie miałem okazji z nim porozmawiać, powspominać czasy w których żył. Z opowiadań wiem, że był kopalnią wiedzy o ludziach jak i o tamtejszych wydarzeniach.
Grzegorz Kita