Za czasów nieboszczki komuny zimy były o wiele bardziej srogie niż ta obecna, ale podobnie jak teraz drogi i chodniki były równie śliskie. Gdzieś w połowie lat 80-tych Igloopolem niepodzielnie władał Edward Brzostowski i pech chciał, że którejś zimy przed siedzibą kombinatu idąc rankiem do pracy bardzo efektownie się pośliznął. Świadek tej historii twierdzi, że Edwardowi „podcięło” nogi skutkiem czego przez krótką chwilę znalazł się w powietrzu o potem z całym impetem uderzył ” szlachetniejszą częścią swej jaźni” o ów oblodzony chodnik. – Z głowy dyrektora spadł wówczas kapelusik i potoczył się po chodniku. Kierowcy który go przywiózł oczy zrobiły się jak ówczesne pięć złotych a Edward zakrzyknął, jak to miał we zwyczaju, słowem którego tu nie przytoczę – mówi były pracownik kombinatu. Ale jest powszechnie znane i wyraża wielkie emocje.
Osobom nie znającym Edwarda Brzostowskiego trzeba wspomnieć, że jest on osobą o słusznej posturze i nie mniej słusznej wadze. Upadając na chodnik w taki a nie inny sposób poczuł skutki upadku tego bardzo boleśnie. – Edward kompletnie był zaskoczony tym co go spotkało, podobnie jak wszyscy co to widzieli. Ludzie dosłownie zamarli z przerażenia. Ale dyrektor szybko oprzytomniał i zerwał się na równe nogi. Nałożył kapelusz na głowę, który ktoś mu usłużnie podał i ruszył mrucząc coś pod nosem do biurowca gdzie w każdym pokoiku racząc się poranna kawą czy herbatą siedziało jakieś trzy-cztery tuziny pracowników, wtedy mówiono, umysłowych. – Skłamałbym gdybym powiedział, że w bardzo grzecznych słowach poprosił ich o to aby wyszli przed budynek i zajęli się odśnieżaniem terenu koło biurowca. Ale wyglądało to mniej więcej tak, że nagle tłum „umysłowych” wybiegał z biurowca i w panice szukał łopat, mioteł i innych narzędzi do odśnieżania o potem gorliwie usuwał śnieg i lód z chodników i ulic. Do końca tej i przez kolejne zimy już nigdy na tych chodnikach nie zalegał lód ani śnieg – kończy swoja opowieść nasz rozmówca.
Co symptomatyczne Edward nie zapędził do ośnieżania pracowników z produkcji, których kilkuset wówczas było „pod ręką”. – Brzostowski cenił ich za robotę i miał dla nich wieli szacunek, chociaż czasem był szorstki w obyciu, serce miał jednak gołębie – mówi jeden z pracujących kiedyś w Igloopolu. Ech, dziś już nie ma takich szefów…